Wirus reżyserski

contagion

W 2009 Światowa Organizacja Zdrowia ogłosiła pandemię ptasiej grypy AH1/N1. Jak się okazało później pozostało z niej niewiele więcej poza olbrzymim zamieszaniem i dużymi wpływami koncernów farmaceutycznych. W tym kontekście należałoby bić brawo Stevenowi Soderberghowi za to w jak dobrym momencie pojawia się jego najnowszy film Contagion. Niestety jak to zwykle ostatnio bywa z filmami zdobywcy Oskara obok dobrze wybranego tematu nie widać solidnej pracy reżyserskiej.

Soderbergh tworzy fikcyjny obraz pandemii nieznanej dotąd choroby, która przenosi się drogą kropelkową przez kontakt z osobami zarażonymi lub miejscami, których te osoby dotykały. Wedle teorii naukowców wszystko zaczęło się od mutacji, do której doszło przy kontakcie nietoperza i świni. Pierwszą osobą, która pada ofiarą wirusa jest Beth Emhoff (Gwyneth Paltrow). Od niej rozpoczyna się efekt domina. Umiera kochanek, syn, ludzie z którymi jadła. Po jakimś czasie wirus mutuje i zaczyna rozprzestrzeniać się po całym świecie. Starają się sobie z nim poradzić lekarze: dr Cheever (Laurence Fishbourne), dr Mears (Kate Winslet) dr Hextall (najlepsza z całego filmu Jennifer Ehle) oraz dr Orantes (Marion Cotillard). Obok własną walkę z chorobą toczą mąż zmarłej Mitch (stały współpracownik Sodebrbergha Matt Damon) oraz niezależny dziennikarz Alan (Jude Law).

Soderbergh postawił przed sobą bardzo trudne zadanie. Mając takie nagromadzenie bohaterów musiał postarać się zapewnić im na tyle czasu ekranowego, aby można było stworzyć z nich ludzi. Poległ na tym polu na całej linii. Właściwie żadna z postaci, może poza dr Cheeverem, nie wykazuje jakichkolwiek cech ludzkich. Soderbergh traktuje swoich bohaterów jak kukły i ustawia ich w coraz to mniej ekscytujących i głupich miniwątkach. Mini, bo ciężko w przypadku Contagion mówić o jakiejkolwiek w pełni rozbudowanej, konsekwentnie rozpoczętej i zakończonej historii. Wszystko jest oparte na większej lub mniejszej przypadkowości. Weźmy chociażby historię Mitcha, którego poczynania w miarę rozwoju wydarzeń wywołują tylko i wyłącznie irytację. Gdybym chciał się wyjątkowo na Soderberghu znęcać mógłbym odnieść się mocniej także do wątków Alana oraz dr Orantes, o których najmilszą rzeczą jaką można powiedzieć jest to, że są wprowadzone na siłę. Soderbergh nie potrafi stworzyć choćby minimalnego napięcia. Nie jest w stanie też pokazać atmosfery strachu, przerażenia, chaosu ogarniającego społeczeństwo. Słowa z plakatu „Nic nie rozprzestrzenia się tak jak strach” pozostają niestety tylko frazesem.

Najwięcej jednak można mieć pretensji do Soderbergha za to jak dokumentnie zmarnował potencjał swojej obsady. Mając czworo zdobywców Oskara reżyser powinien pozwolić im wykazać się swoimi umiejętnościami. Tymczasem Paltrow umiera w 5 minucie filmu, Winslet walczy jak może z przeciętnym materiałem (i jej to się udaje z dobrym skutkiem). Cotillard wpada w pułapkę absurdalnego wątku, nie mówiąc już o tym, że znika z ekranu ponad połowę filmu. Damon zaś gra na jedną nutę. Najlepsi z całej obsady są Fishbourne i wspomniana wcześniej Ehle, ale też trzeba powiedzieć, że ich wątek pozwolił im na to, dzięki swojej stosunkowo dużej dynamice. Kompromituje się zaś Law szarżując niemiłosiernie w roli dziennikarza starającego się wykazać istnienie jakiegoś układu powiązań między epidemią a działalnością firm farmaceutycznych.

Steven Soderbergh miał dobre intencje. Niestety zawiódł na całej linii. Znakomity temat wykorzystał do stworzenia słabego, niezbyt ekscytującego i mocno przydługiego Contagion. Jeśli chciał w jakiś sposób przekazać nam, że potencjalne zagrożenie czai się wszędzie i może zaatakować znienacka, to trzeba było nakręcić dokument. Na film fabularny zabrakło pasji i emocji. 

Stasierski_5

Start typing and press Enter to search