„Uwielbiam filmy, które wytrącają mnie z równowagi – odnoszę wrażenie, że gdy zostajesz wypchany do miejsca, gdzie nie czujesz się dobrze to wtedy kino staje się to transformatywnym medium. Kiedy nie odczuwasz komfortu, tylko dyskomfort, to bardzo zmienia twoją perspektywę” – mówi Brandon Cronenberg, reżyser „Infinity Pool”. Nowy film reżysera „Possessora” będzie można zobaczyć w trakcie 23. MFF mBank Nowe Horyzonty w ramach sekcji Nocne Szaleństwo, której jesteśmy patronem medialnym. Program festiwalu znajduje się TUTAJ.
Michał Hernes: Dlaczego torturujesz bohaterów swoich filmów i sprawiasz, że cierpią?
Brandon Cronenberg: (śmiech) To po prostu szczerość. Jesteś Polakiem i prawdopodobnie rozumiesz cierpienie. Moje filmy są satyryczne, a w satyrach chodzi o to, by spróbować uchwycić w nich prawdę o świecie i o ludzkich doświadczeniach. Dla wielu osób cierpienie jest ważną częścią tego doświadczenia.
Alfred Hitchcock mawiał, że humor i suspens to najlepsze połączenie. Dlaczego zdecydowałeś się, żeby film „Infinity Pool” był satyrą zrealizowaną w konwencji kina grozy?
Horror, a w szczególności horror z elementami SF, jest bardzo użytecznym gatunkiem do dyskusji nad kondycją świata – można nieznaczenie zmienić rzeczywistość i dzięki temu spojrzeć na nią z innej perspektywy, przyjrzeć się pewnym problemom świeższym okiem. Za sprawą horroru możemy zgłębiać emocje, takie jak lęk i strach, których na co dzień unikamy. Podobnie jest z satyrą – umożliwia spojrzenie na świat w karykaturalny sposób, dzięki czemu można wyraźniej przyjrzeć się pewnym zjawiskom.
Jak narodził się pomysł na „Infinity Pool”?
Najpierw napisałem opowiadanie o bohaterze przyglądającym się egzekucji dokonywanej na jego sobowtórze. Bardzo podobny do niego sobowtór wierzy, że jest winny dokonania zarzucanych mu przestępstw. To tekst traktujący o tożsamości i karze, a także o naszych odczuciach związanych z pojęciem sprawiedliwości. Chciałem rozwinąć te rozważania w pełnometrażowy film, dlatego zdecydowałem się osadzić go w scenerii turystycznego kurortu. Odnoszę wrażenie, że to idealne środowisko dla opowieści o ludziach działających poza konwencjonalnymi konsekwencjami.
Jak przebiegały prace nad scenariuszem do tej produkcji?
Napisałem go między zrealizowaniem mojego pierwszego i drugiego filmu, kiedy to miałem ośmioletnią przerwę od kręcenia. Wynikało to z typowych problemów związanych z realizacją niezależnych filmów, takich jak zdobycie funduszy i skompletowanie obsady. W tym czasie każdego roku wydawało mi się, że w końcu ruszą zdjęcia do „Possessora”, ale nie udawało się to, bo sypał się budżet albo mieliśmy problemy ze skompletowaniem obsady. Scenariusz „Inifinty Pool” powstał w ciągu kilku miesięcy po tym, jak po raz dwunasty nie udało mi się rozpocząć zdjęć. Odnoszę wrażenie, że właśnie dlatego wprowadziłem do tego filmu autoironiczne elementy. James, główny bohater, co prawda nie jest mną, ale tworząc tą postać zasadniczo śmiałem się sam z siebie – z moich lęków i braku pewności siebie jako pisarza, ponieważ upadałem mnóstwo razy próbując rozpocząć kręcenie filmu albo rozkręcić jakiś pomysł. Ten bohater odzwierciedla także moje lęki związane ze starzeniem się, wizerunkiem samego siebie i jałowością wynikającą właśnie z procesu starzenia.
Czy twoim zdaniem powinno się cierpieć dla sztuki?
Nie wydaje mi się, żeby to było konieczne. Często cierpię dla sztuki, bo w branży filmowej bardzo trudno jest cokolwiek zrealizować. Nie sądzę jednak, żeby cierpienie artystów było konieczne, ale być może w sztuce chodzi o to, żeby nie ukrywać pewnych swoich doświadczeń i przelać je na papier, nawet jeśli są co najmniej niekomfortowe.
Jak wyglądał research do „Infinity Pool”? Czy odwiedziłeś turystyczne kurorty?
W tym filmie są dwa aspekty. Pierwszy z nich to swego rodzaju filozoficzne pytanie o tożsamość – o to, co czyni z nas daną osobę i co to znaczy być trwającym cały czas bytem. Zgłębiając to zagadnienie poświęciłem sporo czasu na czytanie napisanych przez filozofów esejów o tożsamości i o zachodniej filozofii. Nie pojechałem do research do kurortów, ale częściowo inspirowałem się moimi doświadczeniami sprzed dwudziestu lat, kiedy to wybrałem się na wakacje all inclusive do kurortu znajdującego się w Republice Dominikany. To było bardzo surrealistyczne doświadczenie, ponieważ pojechałem tam autobusem w środku nocy i w trakcie tej podróży nic nie widziałem. Trafiliśmy do kurortu otoczonego przez laserowe ogrodzenie. Podobnie jak w filmie znajdowała się tam imitacja miasta, gdzie robiliśmy zakupy i chodziliśmy do chińskiej restauracji, ale nie mogliśmy opuścić tego miejsca.
Pod koniec pobytu przetransportowano nas w ciągu dnia na lotnisku i dopiero wtedy mogliśmy obserwować wiejskie obszary tego kraju. Uświadomiłem sobie, że poza płotem znajduje się tam wielka bieda. Ten kontrast wydał mi się ogromnie potworny, a zarazem niewiarygodnie dziwny. Zrozumiałem, że tak naprawdę nie byłem w Dominikanie, tylko w miejscu zbudowanym z myślą o zagranicznych turystach, w swego rodzaju innym wymiarze, który rozprzestrzenia się w takich krajach niczym rak. Powtórzę – ta sceneria wydała mi się właściwym miejscem do opowiedzenia o ludziach, którzy mogą unikać konsekwencji swoich działań dzięki temu, że posługują się alternatywnymi wersjami samych siebie i robią to w miejscu oddalonym od prawdziwego świata.
Jak stworzyć takie postacie?
Zaczynasz od ludzi, którzy wydają ci się być realni. Choć żadna z tych postaci nie została oparta na osobach, które znam, to inspirowałem się trochę własnymi doświadczeniami i rozmowami, które odbyłem. Następnie zacząłem eksplorować ten temat – zagłębiłem się w psychologię tych bohaterów i zaangażowałem się w akt fantazji. Pochłonęło mnie rozmyślanie o tym, co się stanie, jeśli bohater będzie przeżywał i doświadczał różnych absurdów.
Praca nad tym scenariuszem tak naprawdę poszła mi dość łatwo i był to prawdopodobnie najszybszy proces pisania, przez jaki kiedykolwiek przeszedłem. Inspirowałem się trochę utworami J.G. Ballarda – Ballard napisał serię książek o zwykłych ludziach, którzy znajdują się w luksusowych okolicznościach, a skutkuje to tym, że zaczynają się zachowywać bardzo źle i podle. To nie są powieści SF, ale są pokrewne z klimatem „Infinity Pool”. Dotyczy to zwłaszcza „Super-Cannes” i „Kokainowych nocy”. Możliwe, że dlatego, że mi się podobały, pisanie scenariusza poszło mi tak sprawnie.
Muszę przyznać, że w trakcie oglądania „Infinity Pool” pomyślałem sobie, że przypomina utwory Ballarda.
Zabawne jest to, że z producentem zdobyliśmy prawa do adaptacji „Super-Cannes”. Po nakręceniu zainspirowanego tą książką filmu zrealizuję więc miniserial na jej podstawie.
To brzmi ekscytująco. Pytanie, jak zekranizować utwór Ballarda. Odnoszę wrażenie, że to spore wyzwanie.
Nie jest to łatwe. Niektóre jego książki można naprawdę łatwo i w spójny sposób przełożyć na język kina, a inne są bardzo abstrakcyjne – mocno traktują o pisaniu i dekonstruowaniu powieści. Wydaje mi się, że „Super -Cannes” jest jednym z tych utworów, które bardzo dobrze przekłada się na język kina. To kompletnie dziwna, ballardowska opowieść detektywistyczna ze znakomitym zakończeniem. Ten projekt jest na etapie developmentu i mam nadzieję, że uda mi się go zrealizować. Nigdy tego nie wiesz, dopóki nie ukończysz prac, ale jestem bardzo podekscytowany na myśl o zekranizowaniu tej książki.
Co jeszcze zainspirowało cię w trakcie pisania scenariusza „Infinity Pool”? Czy oglądałeś jakieś filmy?
Tak, ale nie pamiętam ich tytułów. Przeważnie wygląda to tak, że zanim zaczniemy kręcić to razem z Karimem Hussainem, autorem zdjęć, oglądamy dużo filmów. Nie potrafiłbym jednak wskazać jednego albo dwóch tytułów, które były dla nas inspiracją. Zainspirowało mnie wiele filmowych produkcji, ale to na ogół dzieje się podświadomie.
Czy horrory są dla ciebie aktem konfrontacji z różnymi tematami?
Mogą nimi być. Horror jest dla mnie laboratorium, gdzie możesz eksplorować pewne aspekty ludzkiej psychologii – zagłębiać się w uczucia takie jak lęk, strach czy obrzydzenie, czyli w emocje, których unikamy w normalnym życiu i gdy znajdujemy się w bezpiecznym miejscu. Odnoszę wrażenie, że horror ma niewiarygodne właściwości zdrowotne – jest witaminą i w pewnym sensie kuracją zdrowotną, bo umożliwia nam zagłębienie się w te aspekty myśli i emocji, które czynią nas bardziej wszechstronnymi.
Horror może też być konfrontacyjny, ale dotyczy to każdej gałęzi sztuki. Konfrontacyjne mogą być wszystkie filmy, zarówno dramaty, jak i komedie. Nie sądzę, żeby konfrontacja była niezbędnym i nieodłączonym element danego gatunku. Ważniejsza jest dla mnie chęć zgłębienia różnych aspektów ludzkiej psychiki.
Widzę po twoich filmach, że lubisz eksplorować różne zagadnienia i testować limity ludzkich zachowań.
Testowanie limitów jest nieodłączną częścią gatunków, które starają się wypchać ludzi poza ich strefę komfortu. Lubię sztukę, która sprawia, że czuję się niekomfortowo. Uwielbiam filmy, które wytrącają mnie z równowagi – odnoszę wrażenie, że gdy zostajesz wypchany do miejsca, gdzie nie czujesz się dobrze to wtedy kino staje się to transformatywnym medium. Kiedy nie odczuwasz komfortu, tylko dyskomfort, to bardzo zmienia twoją perspektywę.
Czy łatwo sprawić, byś czuł się niekomfortowo?
Jestem osobą, która przez cały czas czuje się bardzo niekomfortowo.
Pomówmy więc o czymś przyjemnym. Lubię wizualną stronę twoich filmów. Domyślam się, że myślenie obrazami jest dla ciebie bardzo ważne.
Tak, odnoszę wrażenie, że to jest ważne dla wszystkich filmowców. W trakcie pisania scenariusza jestem bardzo świadomy tego, że tworzę go z myślą o wizualnym medium i że muszę zostawić miejsce dla obrazów. W przypadku moich filmów bardzo długo trwał proces eksploracji, w których uczestniczyłem zwłaszcza z autorem zdjęć, Karimem Hussainem. Pracując nad „Infinity Pool” sporo czasu poświęciliśmy na zgłębianie praktycznych efektów specjalnych i sekwencje halucynacji nakręciliśmy całkowicie w ten sposób, bez korzystania z CGI.
To proces bardzo mocno polegający na robieniu rzeczy samodzielnie. Spędziliśmy miesiące eksperymentując z różnymi rodzajami filtrowych żelów, szkieł, sprężeń zwrotnych i materiałów, które mogliśmy umieścić przed obiektywem, żeby zdeformować obraz. To nie zostało ściśle zaplanowane z wyprzedzeniem. Wiedzieliśmy, że przejdziemy przez ten proces i że będziemy potrzebowali sporo czasu na szukanie wizualnej estetyki poprzez eksperymentowanie. To jeden z powodów, dla których bardzo lubię praktyczne wizualne efekty specjalne – nie jest tak, że szczegółowo coś opisuję i potem zlecam wykonanie tego komuś innemu.
Pracuję nad tym materiałem w bezpośredni sposób i natykam się na szczęśliwe zbiegi okoliczności, które nie były zamierzone, tylko zdarzyły się niespodziewanie i spontanicznie wpłynęły na wizualną warstwę filmu. Pracowałem nad tym m.in. ze scenografką Zosią Mackenzie i specjalizującym się w efektach wizualnych Danem Martinem. Wspólne poszukiwania wizualnej estetyki tego filmu były dla mnie bardzo satysfakcjonujące.
Dlaczego sięgasz w swoich filmach po maski? Pojawiły się zarówno w „Possessorze”, jak w i „Infinity Pool”.
W „Infinity Pool” bohaterowie spotykają dziwne stwory – różne wersje samych siebie, a wszystkie te maski są częścią wymyślonej kultury La Tolqa. To klasyczne wykorzystanie masek, które ma na celu stworzenie alternatywnych wersji bohaterów – ich potwornych jaźni z maskami, pod którymi skrywają swoje tożsamości i dzięki temu mogą dać się porwać swoim animalistycznym instynktom. Te maski zostały zaprojektowane przez Richarda Raaphorsta, który jest nie tylko artystą konceptualnym, ale też filmowcem i autorem komiksów. Chcieliśmy zaangażować go do tego projektu, bo to znakomity artysta, a wiedzieliśmy, że maski będą miały kluczowe znaczenie dla naszego filmu.
W przypadku „Possessora” sprawa wyglądała trochę inaczej, bo to produkcja o wchodzeniu w kogoś innego i noszeniu go niczym maskę. „Possessor” bardzo mocno traktuje o sposobach, w jakich performujemy siebie, zarówno przed innymi, jak i dla samych siebie; opowiada o tym, że ludzka istota jest fikcją – postacią, którą wymyśliliśmy.
W twoich filmach lubię to, że nie wiem, co się w nich wydarzy i nieustannie mnie zaskakują. To dla mnie powiew świeżości. Domyślam się, że taki przyświecał ci cel, prawda?
Dziękuję. Staram się robić filmy, mając nadzieję, że będą miały dla ludzi jakąś wartość. Jedyny sposób, w jaki mogę to zrobić to realizując filmowe produkcje, które mogą być interesujące dla mnie jako widza. Lubię, kiedy filmy odbiegają od normy i nie realizuje się ich w sposób, w jakich tworzy się mainstremowe filmowe produkcje. Chodzi mi o metody, które się sprawdzają, bo filmy przynoszą zyski.
Mainstremowe produkcje są tworzone w taki sposób, że każdy duży blockbuster wygląda poniekąd tak samo – ich narracyjna struktura jest podobna i to przemawia do widowni. Kiedy realizujesz kosztowny film i chcesz jedynie zarobić mnóstwo pieniędzy to studio będzie upierało się, byś trzymał się tej formuły. Gdy zaś pracujesz nad niezależnymi filmami to możesz bawić się formą. Nie zmienia to faktu, że też chcę zarobić pieniądze i nie jest tak, że zamierzam realizować kompletnie niezrozumiałe artystyczne filmy, które nie mają komercyjnej wartości. Bardzo doceniam, gdy film wychodzi poza schematy i mnie zaskakuje. Staram się zaoferować coś takiego widowni.
Jak wygląda praca nad twoimi filmami? Czy w trakcie ich kręcenia dokonujesz zmian w scenariuszu?
Kiedy kręcę film to scenariusz jest w dużej mierze zamknięty. Wcześniej poświęcam sporo czasu na pisanie i przerabianie tego tekstu. Jeśli w ostatniej chwili dokonujemy jakiś scenariuszowych zmian, przeważnie wynika to z budżetowych ograniczeń. Musimy wtedy znaleźć sprytny sposób na to, jak z tego wybrnąć – jak inaczej zakomunikować coś w narracji albo inaczej podejść do kręcenia danej sceny. Jeśli w trakcie zdjęć okazuje się, że scena z jakiś przyczyn nie działa to trochę ją poprawiam i ulepszam. Kiedy kręcisz niezależny film to nie masz czasu na wprowadzanie radykalnych zmian względem tego, co wcześniej zaplanowałeś. Musisz co do minuty trzymać się planu, ponieważ nie stać cię na improwizowanie.
Czy kiedy piszesz i kręcisz film to czy wiesz, że jest dobry?
Nie wiem, czy jest dobry nawet po tym, jak go wypuściłem i gdy ukazały się recenzje. Bardzo trudno mieć taką perspektywę dotyczącą własnej pracy, zwłaszcza jeżeli poświęciło się tyle czasu na rozwijanie projektu i kręcenie filmu. Nie zmienia to faktu, że nie zabieram się za pisanie dopóki nie poczuję, że dany projekt ma jakąś wartość. Wydaje mi się, że robię coś zasługującego na uwagę, ale to bardzo subiektywne odczucie i tak naprawdę nie wiem, czy to jest dobre. Zwłaszcza że różne osoby mają różne opinie – znajdą się tacy, co pokochają ten film, ale też tacy, którzy absolutnie go znienawidzą. Żadna z tych osób się nie myli, bo to bardzo subiektywna i osobista sprawa. Czy film jest dobry w kulturalnym sensie? Odnoszę wrażenie, że to można rozstrzygnąć i ustalić dopiero z 10 albo 20 lat po jego premierze, na podstawie tego, czy wciąż będzie miał jakąś wartość dla naszej kultury, czy wręcz przeciwnie.
Jak reagujesz na opinie, że ktoś nienawidzi twojego filmu?
(Śmiech) Nigdy nie chcesz, żeby ktoś nienawidził twojego filmu, ale musisz się z tym liczyć. Nie da się zrobić filmów, których nikt nie będzie nienawidził, a w szczególności może to spotkać filmy, które realizuję. Nie staram się robić filmowych produkcji, które ktoś znienawidzi – oczywiście chcę, żeby ludzie je lubili, ale gdy kręcisz takie produkcje to nieuniknione, że podzielą widownię.
Na 23. MFF mBank Nowe Horyzonty, w sekcji Nocne Szaleństwo, będzie można zobaczyć pełną wersję „Infinity Pool”. Dlaczego powstały dwie wersje tej produkcji – pełna i skrócona?
Niepełna wersja trafiła do dystrybucji w Stanach Zjednoczonych. Dla filmu bardzo ważne jest, żeby odniósł tam komercyjny sukces. W amerykańskim systemie kategorii wiekowych interesujące i frustrujące jest to, że jeśli zostanie mu przydzielona kategoria NC-17 (tylko dla widzów dorosłych) to niemożliwe jest, żeby miał szansę na komercyjne życie w USA. Gdy tak się stanie to większość amerykańskich kin nie wyświetli twojego filmu, nie odniesiesz więc sukcesu w box office. Jeśli zrealizowałeś film zawierający jakikolwiek ekstremalny kontent, za sprawą którego zostanie tak sklasyfikowany, to aby odnieść komercyjny sukces w USA musisz zaproponować wypuszczenie jego skróconej wersji, którą będzie można grać w amerykańskich kinach. To trochę konserwatywne podejście – dla porównania w UK mogłem wypuścić pełną wersję. W USA nie było takiej możliwości, ale ostatecznie pełna wersja „Infinity Pool” trafi tam na streaming.
Czy łatwo było znaleźć aktorów, którzy zgodzili się zagrać w odważnych scenach?
To nigdy nie jest łatwe. Problem nie polega na tym, czy chcą bądź nie chcą zagrać w twoim filmie, ale żeby zgrać się z ich harmonogramami i różnymi wymogami związanymi z kręceniem koprodukcji. Miałem wielkie szczęście, bo pracowałem z Alexem Skarsgardem i Mią Goth – obydwoje chcieli zagrać w tym filmie, a są aktorami, których kocham i z którymi od dawna chciałem pracować – bacznie przyglądałem się przebiegowi ich karier. Praca z nimi była niesamowita. Bardzo mnie ucieszyło, że obejrzeli mój wcześniejszy film i byli zainteresowani pracą ze mną. Do tego byli bardzo życzliwi i przychyli temu filmowi.
Czyli nie mieli żadnych obiekcji po przeczytaniu scenariusza?
Gdyby nie byli zainteresowani zagraniem w tego typu filmie to nawet by się ze mną nie spotkali. Dyskutowałem z nimi na pewne sprawy, ale nigdy nie mieli obiekcji. Poza tym, że to osoby o statusie wielkich gwiazd, które grają w komercyjnych filmach to są też bardzo wywrotowymi artystami i bardzo lubią angażować się w tego typu produkcje. Kiedy robisz takie filmy to potrzebujesz wykonawców, którzy będą z tobą współpracować. To nie polegało na tym, że próbowałem ich do czegoś przekonać – wnieśli do tego projektu swój artyzm, ponieważ lubią w ten sposób pracować.
Jak przebiega twoja współpraca z autorem zdjęć, Karimem Hussainem? Czy to w dużej mierze zarówno twój film, jak i jego?
„Infinity Pool” to film zrobiony przez wszystkich, z którymi nad nim pracowałem. Reżyserowanie to interesująca forma sztuki – odnosi się wrażenie, że reżyser jest autorem filmu, ponieważ kieruje różnymi aspektami jego realizacji. Z drugiej strony pracowałem nad „Infinity Pool” z wielkimi artystami, którzy mocno ze mną współpracowali i wnieśli do niego swój artyzm. Dotyczy to nie tylko Karima, ale też scenografki Zosi Mackenzie czy montażysty Jamesa Vanderwatera – wszystkie te osoby wniosły do filmu coś od siebie. Podobnie jak – rzecz jasna – aktorzy. W tym sensie „Infinity Pool” to film zrobiony przez nas wszystkich.
Jak ważną rolę odegrał montaż w trakcie pracy nad filmem „Infinity Pool”?
Był bardzo ważny. Na siedem miesięcy zamknęliśmy się z montażystą, Jamesem Vanderwaterem w piwnicy i jakimś cudem nie zakończyło się to tym, że mnie zabił. „Infinity Pool” to bardzo mocno zmontowany film, ale nie w sposób, w jaki może ci się to wydawać. W scenariuszu opowiedziałem tę historię w linearny sposób i w trakcie montażu nie ingerowaliśmy mocno w narrację tej opowieści. Jeśli coś z niej wycinaliśmy to po to, żeby przyśpieszyć i wypolerować ten film. Spędziliśmy z montażystą sporo czasu, analizując każdą kwestię dialogu i każde ujęcie, żeby upewnić się, że wybraliśmy najlepsze wersje występów aktorów i aktorek. Choć nie zmieniliśmy narracyjnej struktury filmu to tygodniami montowaliśmy sekwencje halucynacji. Z Karimem, Zosią i Danem sfilmowaliśmy ogrom materiałów i w niektórych przypadkach montowaliśmy je niemal klatka po klatce – przypominało to niemalże montaż animacji poklatkowej. Przez wiele godzin selekcjonowaliśmy z Jamesem te materiały w poszukiwaniu małych momentów, które nam się spodobają.
W sekwencjach halucynacji można dostrzec, jak wiele jest w nich montażu – czasami są to osobne kadry, które znaleźliśmy i zmontowaliśmy, stosując metody rodem z animacji poklatkowej. Montaż tych sekwencji był niewiarygodnie skomplikowany. W niektórych przypadkach braliśmy oryginalny materiał filmowy, wyświetlaliśmy go na ścianie i kręciliśmy go z Karimem ponownie, używając różnych szkieł i filtrów żelowych, żeby wytworzyć różnego rodzaju deformacje obrazu. Zbieraliśmy z Jamesem te materiały filmowe i montowaliśmy ich różne wersje tak, żeby nadać im wygląd zniekształcenia obrazu. Proces montażu był więc ogromnie skomplikowany, a James wykonał niesamowitą pracę.
Jak szukaliście inspiracji do sekwencji halucynacji?
To był mocno oparty na współpracy proces eksploracji. W scenariuszu przeważnie zapisywałem krótkie akapity, w których opisywałem przeżycia bohatera jako migawki obrazów rodem z koszmarów i jako zdeformowany obraz. Była to wskazówka dla mojej drużyny, że przejdziemy przez bardzo długi proces robienia eksperymentalnego filmu.
Do tego projektu zaangażowałeś polskiego ilustratora, Aleksandra Walijewskiego.
Tak, zaprojektował wygląd tytułu filmu i napisów początkowych, które pojawiają się w początkowej sekwencji w formie bardzo szybkich kartek. Aleksander jest niesamowity, uwielbiam jego plakaty – są swego rodzaju zmodernizowaną wersją polskiej szkoły plakatu i prezentują się naprawdę znakomicie.
Dlaczego zdecydowałeś się zlecić mu to zadanie?
Podobały mi się jego plakaty, zwłaszcza do filmu „Park rozrywki” George’a A. Romero. Był to jeden z pierwszych plakatów Aleksandra, które zobaczyłem i pomyślałem sobie, że jest znakomitym artystą. Okazało się, że projektuje także wygląd tytułów, o czym nie wiedziałem. Wydał mi się więc oczywistym wyborem. To wspaniałe, gdy możesz zaangażować do współpracy artystę, którego prace cię zachwyciły.
Uwielbiam nie tylko wygląd tytułu, ale też sam tytuł – „Infinity Pool”. Skąd wziął się ten pomysł?
Wymyślenie tytułu zawsze zajmuje mi sporo czasu. Zdecydowałem się na „Infinity Pool”, ponieważ to przyziemna i nieciekawa rzecz, która w tym kontekście nabiera innego znaczenia – staje się dziwna i złowieszcza, podobnie jak nieciekawe są osoby będące bohaterami tej produkcji.
Bardzo podoba mi się także zakończenie tego filmu.
Lubię filmy, które kończą się w niejednoznaczny sposób i pozostawiają widzów z pewnymi niejasnościami. Uważam, że gdy tworzysz film to finałowy akt kreacji jest tworzony właśnie przez widzów – w zależności od tego, jak go odbiorą i zinterpretują. Moim zdaniem idealne zakończenie to takie, które pozostawia widzom miejsce do dyskusji i polemiki. Takie zakończenia wydają mi się bardziej interesujące i staram się znajdować je dla moich filmów
Rozmawiał: Michał Hernes
Nasze festiwalowe polecajki można przeczytać TUTAJ.