Emocjonalny rollercoaster.
„Sirât” Olivera Laxe’a z zaskoczenia stał się jednym z najważniejszych tytułów tegorocznego festiwalu w Cannes. Po pierwszych pokazach jednogłośnie okrzyknięty został rewelacją i czymś zupełnie świeżym w konkursowej stawce. Tym mocniej czekałem na seans podczas BNP Paribas Nowe Horyzonty, które tuż po gali zakończenia francuskiej imprezy (gdzie Laxe otrzymał Nagrodę Jury) ogłosiły, iż jego polska premiera odbędzie się właśnie we Wrocławiu.
Dzieło galicyjskiego reżysera z jednej strony czerpie pełnymi garściami z klasyków kina (od „Mad Maxa”, po „Cenę strachu”) z drugiej zaś zaskakuje widza zmieniając co chwilę emocjonalną tonację. Początek to pulsująca sekwencja pustynnego rave’u całkowicie podporządkowująca obraz i montaż muzyce. Roztańczone, spocone ciała na pustyni w rytm tłustego bitu.
Jednak szybko dowiadujemy się, że to nie będzie lekka filmowa rozrywka. Laxe z minuty na minutę przechodzi w coraz to mroczniejsze rejony fundując widzowi emocjonalną jazdę bez trzymanki. Nic więcej nie napiszę, bo o fabule lepiej nie wiedzieć zbyt wiele i dać się zaskoczyć oryginalnej wizji reżysera.
Absolutny must-see. Kino, które się odczuwa.
Film “Miłość” to podręcznikowy przykład nowohoryzontowego kina z północy – chłodnego w formie, ale gorącego pod powierzchnią. Niby nic się nie dzieje: kilka spotkań, rozmów, spojrzeń. Ale każda rozmowa ma drugie dno, a każda pauza coś przemilcza.
To kino kameralne, ale nie małe. W błahej codzienności bohaterów rodzą się naprawdę duże rzeczy – emocje, pytania, wybory.
Świetnie napisany scenariusz – błyskotliwy, ale bez popisywania się. Dialogi brzmią jak prawdziwe rozmowy, a nie cytaty do notatnika.
Do tego genialny casting – postaci są nie tyle zagrane, co jakby podejrzane przez dziurkę od klucza.
Film, który niczego nie wymusza, ale zostawia dużo do poczucia.
Przerażająco romantyczna historia!
Nocne szaleństwo na MFF Nowe Horyzonty rozpocząłem od seansu body horroru „Together”. Daleko mu co prawda do „Substancji” czy najlepszych filmów Davida Cronenberga, ale i tak bawiłem się na nim jak prosię!
Przebój tegorocznego festiwalu Sundance jest przykładem, że humor i groza to świetne połączenie.
To film o związku wystawionym na dużą próbę, a w trakcie seansu zastanawiałem się, jak daleko posuną się bohaterowie (Alison Brie, Dave Franco) i czy – podobnie jak „Dziecko Rosemary” – jest opowieść o triumfie miłości mimo wszystko? Reżyser Michael Shanks nie ma dla tej pary litości, ale niesie to za sobą zaskakujące konsekwencje.
Co prawda relacja między głównymi bohaterami „Together” wydała mi się ciekawsza od elementów horroru, ale te ostatnie i tak sprawiły mi sporo frajdy.
Polecam – moim zdaniem to dobra zabawa, nie tylko dla miłośników kina grozy.

