Nie było jeszcze tak mocnego otwarcia American Film Festival. Dotychczasowe, pomijając może zeszłoroczne Tylko kochankowie przeżyją, były albo nieudane, albo co najwyżej letnie. Whiplash Damiena Chazelle’a to z kolei absolutna petarda!
Jubileuszowa, piąta edycja festiwalu rozpoczęła się typowo – przemówienia były dość standardowe, jedynie ponad przeciętność wybił się ambasador USA w Polsce Stephen Mull, który spokojnie mógłby ze swoim polskim występować jako stand-uper. Jednak później przeszliśmy do wydarzenia najważniejszego – filmu otwarcia festiwalu. Whiplash to zwycięzca nagród jury i publiczności festiwalu w Sundance oraz jeden z głównych faworytów tegorocznych Oskarów. Po obejrzeniu Whiplash trzeba powiedzieć jedno – nie było w ostatnich latach filmu, który w tak bezceremonialny, pozbawiony poprawności polityczne sposób pokazałby co oznacza nie idealistyczna walka o swoje marzenia (bo to jak na ten film zdecydowanie zbyt błahe), a bardziej wyścig szczurów, bicie się o swoje za wszelką cenę, nawet przyjaźni czy miłości. Przez to może on wzbudzać dużo negatywnych emocji, jednak wydaje się, że Damien Chazelle miał właśnie taki zamysł. Nie chciał robić kolejnej inspirational story z wątkami szkolnymi i orkiestrą uczelnianą w tle. Chciał zrobić gęste, nieprzyjemne, grające na emocjach kino i mu się udało. Whiplash to historia napędzającej się relacji Andrew (świetny Miles Teller) i jego nauczyciela i dyrygenta Terence’a Fletchera (niezwykły J.K. Simmons, nie wystarczy słów, żeby opisać poziom na którym gra!), którego metody nauczania ciężko uznać za zgodne z typowymi standardami. Jednak sam Fletcher wyjawia w pewnym momencie Andrew swoją filozofię – chce spotkać i odkryć dla świata nowego Charlie Birda Parkera. Andrew, jak i my widzowie, rozpoczyna niebezpieczną grę ze swoim nauczycielem. I w tę grę wchodzimy z wielką ochotą, bo Chazelle tak dobrze, tak konsekwentnie buduje emocje, że nie sposób w nią nie wejść. Dobrze zresztą robimy, bo czeka nas finał, którego w kinie nie widziałem od dawna – absolutna bomba emocjonalna, która dzięki maestrii reżysera, jak i w szczególności parze aktorów grających nomen omen koncert aktorski roku, wybucha w sposób nieprawdopodobny! Na uwagę zasługuje oczywiście także muzyka, w której nie sposób się nie rozpływać – tak dobre są te wykonania, tak dobrze też podczas muzycznych pokazów działa montaż (kolejny element filmu godny Oskarów). Damien Chazelle rozwijający w tym filmie tematykę zaproponowaną w swoim shorcie o tym samym tytule, pokazał innym bardziej doświadczonym twórcom jak dobrze zacząć festiwal. Kino absolutnie ekscytujące!