W ciągu festiwalowego tygodnia głównymi punktami programu okazały się produkcje krążące po europejskich festiwalach. Szczególną naszą uwagę zwróciły dwa filmy: Zniknięcie Eleanory Rigby: Oni oraz Mapy gwiazd.
Zniknięcie Eleanory Rigby: Oni to trzecia część trylogii Neda Bensona, którą poprzedzają filmy z podtytułami Ona i On. Muszę przyznać, że początkowo bardzo się co do tego filmu pomyliłem. Po wyjściu z kina byłem zmęczony i rozczarowany. Jednak film Bensona ma w sobie coś, co nie pozwala o nim zapomnieć – pewną magię, klimat. Na pierwszy rzut oka można byłoby stwierdzić, że są to popłuczyny po świetnym Blue Valentine. Jednak szczęśliwie Oni po początkowych problemach z tym porównaniem, zaczyna działać na swoich zasadach. Jest to film o nieco lżejszym klimacie, bardziej magiczny, z zupełnie inną atmosferą. Jest to też film z fantastycznie dobraną, niezwykle różnorodną obsadą – od Isabelle Huppert, przez Williama Hurta i Ciarana Hindsa, na Violi Davis skończywszy. Dodajmy do tego na pierwszym planie parę Chastain-McAvoy i mamy receptę na jeden z najbardziej zaskakujących seansów ostatnich miesięcy. Oni narastają w widzu, co jest jedną z najważniejszych zalet każdego filmu. Nie da się o nich zapomnieć!
Z kolei Mapy gwiazd, najnowszy film Davida Cronenberga, to zupełnie inna bajka. Obraz, który miał być ostrą, zajadłą satyrą na Hollywood, okazał się jednym z najdziwniejszych seansów w ostatnich latach. Niestety używając słowa dziwny, nie mam na myśli jego pozytywnej konotacji. Przeciwnie Cronenberg serwuje filmowe dziwadło, zbudowane na wręcz katastrofalnie słabych fundamentach. Do obejrzenia tego filmu zachęcać mogła nagroda aktorska w Cannes dla Julianne Moore. Po jego obejrzeniu należy wyrazić wątpliwość co do trzeźwości umysłu canneńskiego jury – wybrali Moore (przyzwoitą, bo ona nigdy słaba nie bywa) zamiast chociażby Anne Dorval z „Mamy” Dolana? Wow! Julianne jest co prawda najmocniejszym punktem Map gwiazd, ale nie jest to duże osiągnięcie. Dlaczego? Bo cały film Davida Cronenberga męczy swoją nieudolnością i chaosem. Miała być satyra, wyszła autoparodia.
Maciej Stasierski
P.S. A już jutro zapraszamy na dwa seanse zamykające festiwal. Na nich wielce oczekiwany Foxcatcher! Podziwiajcie: