Nie będę ukrywał, że miałem od dawna w głowie wizję tej recenzji. Plan był taki, idąc niejako tokiem myślenia pani krytyk z genialnego Birdmana, żeby ten film zniszczyć, zrównać z ziemią. Seans 50 twarzy Greya całkowicie odmienił mój tok myślenia. Stwierdziłem, że nie ma większego sensu wydumana krytyka filmu, który ośmiesza się właściwie sam, poprzez katastrofalne aktorstwo, tanie wykonanie, nudę i zupełny brak tego mitycznego łamania tabu. Skoncentruję się więc na dwóch kwestiach bezpośrednio z tym filmem związanych – próbą zrozumienia pewnego fenomenu oraz apelem do widzów.
Dlaczego ludzie w ogóle idą zobaczyć 50 twarzy Greya? Sprawa dość oczywista – publicity, marketing, plakaty wielkości galerii handlowej, zwiastuny wypuszczane w kluczowych momentach dla każdego kinomana. Taka forma promocji działa najlepiej na ludzi, który są nie do końca świadomi produktu, który otrzymują, idą na film w ciemno, niekiedy wychodząc właśnie ze sklepu po zakupie pary spodni lub sukienki. W mojej głowie rodzi się inne pytanie – dlaczego ludzie, którzy znają powieść (czy raczej „powieść”) E.L. James idą zobaczyć 50 twarzy Greya? Dlaczego wiedząc jak wielką jest ta książka grafomanią, decydują się jednak zrobić sobie tę przykrość sprawdzenia czy te kuriozalnie napisane sceny, nieintencjonalnie śmieszne dialogi mogły zaistnieć na ekranie?
Powiecie – ciekawość, a może nadzieja, że nic gorsze niż ta książka zrobić się nie da, więc może być tylko lepiej. W końcu chyba łatwiej spędzić 2 godziny w dobrym towarzystwie, kiedy film stanowi niejako dodatek, niż zmierzyć się z 500-stronicowym harlequinem z dodatkiem scen sado maso. Mnie to jednak nie przekonuje. Sądzę, że musi w ludziach znających oryginał 50 twarz Greya istnieć pewien element ekscytacji, pewna więź z nawet najgorzej napisanymi postaciami. Jeśli nie, to jedynym wyjaśnieniem może być dla mnie takie, że lubimy czasem poczuć się lepsi, intelektualnie sprawniejsi – ten film jest do tego idealny, gdyż jest przykładem chodzącej mizerii i idiotyzmu. A cóż nam większej radości nie sprawia jak wytykanie czyichś błędów? Pesymistyczne prawda? Ale czy natura ludzka tak właśnie nie działa…
Na koniec apel, szczególnie do pań, ale także do mężczyzn o innej niż heteroseksualna orientacji: zaklinam Was, nie każcie swoim partnerom, konkubentom, mężom iść na ten film ze sobą! Będzie on dla nich większą katorgą niż nawet najgorsza komedia romantyczna, a potencjalnie udany wieczór we dwoje zaczniecie w bardzo niefortunny (lekko mówiąc) sposób.
Czy muszę więcej mówić? Najkrócej jak się da – 50 twarzy Greya to będzie hit finansowy, ale też równie mocny kit artystyczny.
Słowem – nic czego bym się nie spodziewał.