Słowem sponsorującym przedostatni dzień 6. American Film Festival okazał się eksperyment. Niestety, jak rzadko podczas tegorocznej edycji, właściwie każdy z moich wyborów okazał się nietrafny. Dziwna, nietypowa sprawa.
Eksperymenty Stanleya Milgrama miały zapewne niebagatelny wpływ na współczesną psychologię społeczną, postrzeganie społecznego posłuszeństwa, jakby to nazwała Hannah Arendt banalności zła. Film Eksperymentator takiego wpływu na postrzeganie tych eksperymentów mieć nie będzie, podobnie zresztą jak na kinematografię. Nie będę zaprzeczał, tematyka jest bardzo interesująca. Jednak podejście do niej, wydaje mi się infantylnie banalne. Przez 3/4 filmu Stanley Milgram (grany bardzo dobrze przez Petera Sarsgaarda) wygłasza kolejne tezy prosto do kamery, niejako prowadząc wykład ex catedra. Ani to wyjątkowo formalnie kreatywne (House of Cards, hello?), ani też wciągające. Niestety reżyser Miguel Almereyda zapomniał, że kręci film fabularny, a nie zapis lekcji, którą spokojnie można było przedstawić w konwencji dokumentalnej.
W Bachorze mamy do czynienia z eksperymentem ciążowym. Przynajmniej tak mogłoby się wydawać. Niestety głównie jest to eksperyment na nerwach widza, który ogląda irytujących bohaterów (nawet Polly grana przez niezrównaną Kristen Wiig), którzy robią irytujące rzeczy, co jest wyjątkowo irytujące, bo nie prowadzi do niczego konstruktywnego. Ani to komedia, bo momentów śmiechu jest tu niewiele, a serwowany humor mało wysublimowany (męska masturbacja, naprawdę?), ani też dramat, chyba, że jako określenie jakości filmu, która momentami jest dramatyczna. W końcu Bachor to jednak seans typu Who cares. Nic tu nie ma do podziwiania, nic do zapamiętania. Pozostaje jedynie rozczarowanie.
Na koniec przyszedł czas na filmowy eksperyment formalny Laurie Anderson, choć muszę przyznać, że ma on sporo wspólnego z Bachorem, gdyż mocno nadwyręża cierpliwość widza. Jak chodzi o warstwę stylistyczną, wszystko w Sercu psa się absolutnie zgadza. Anderson jest artystką wizualną nie z tej ziemi. Problem w tym, że ewidentnie ma duże mniemanie także o sobie pod względem merytorycznym i uważa, że to co ma do powiedzenia na temat życia, śmierci, przyjaźni i wielu (naprawdę wielu!) innych spraw, jest w stanie widzów zainteresować. Muszę zmartwić Panią Anderson, ale niestety chyba nie wszystkich. Warto być może wznieść się ponad swój twórczy narcyzm i zastanowić na faktem, czy rzeczywiście ma się do powiedzenia coś tak wyjątkowo frapującego. Ja nic takiego w Sercu psa nie znalazłem.