Wraz z biegiem lat filmy, w których występuje Robert De Niro wyglądają coraz bardziej mizernie i przewidywalnie. To samo z miejsca można byłoby powiedzieć o Praktykancie, gdyby nie jeden mały szkopuł. Na ekranie widać radosnego Roberta De Niro, cieszącego się, że nie musi biegać po lesie za Johnem Travoltą albo walczyć z podstarzałym Sylvestrem Stallone. A gdy De Niro się cieszy, widzowi twarz się cieszy!
Nancy Meyers nie jest uważana za wybitną reżyserkę. Jej filmy, nie wyłączając tego, przypominają raczej zbiory prostych, lekko zainscenizowanych scen, z których wypływa tyle samo dobrego aktorstwa, co lukru politycznej poprawności. Nie zmienia to jednak faktu, że dzięki niej wypłynął Steve Martin, Diane Keaton wróciła na szczyt po słabszym okresie swojej kariery, a Meryl Streep pokazała, że jest królową inteligentnego mainstreamu dla bardziej dorosłych widzów. Tym razem przyszło jej pracować z kolejną legendą i dużym stopniu wykorzystała tę szansę.
Praktykant to co prawda kolejny przypadek filmowej przyjaźni niemożliwej, jednak dzięki De Niro i partnerującej mu Anne Hathaway wygląda ona tutaj całkiem wiarygodnie. To właśnie ta para niesłychanych profesjonalistów pozwala spędzić te 2 godziny (chwilami czuć, że troszkę za dużo) bez większego bólu, za to czując w kilku momentach emocje. Przyznać trzeba co prawda, że jest ich tyle, ile scen w której występuje wyłącznie ta para, bo już np. wątki Jules (Hathaway) i jej męża są potraktowane z zupełnie innym zaangażowaniem (czyt. bez takowego). Praktykant stara się chwilami zbyt mocno być zabawny, a udaje mu się to w momentach kiedy się nie stara. Wolę więc zdecydowanie pierwszą randkę między Benem a Fioną (świetna Rene Russo) na…pogrzebie, niż wymuszenie zabawną scenę, w której Hathaway się upija. Mimo wszystko, nawet w tych mniej udanych sekwencjach widać jakieś przebłyski, a to maleńką rólkę młodziuteńkiej JoJo Kushner, a to kawałek solidnego soundtracku Theodore Shapiro.
Jestem daleki od stwierdzenia, że Praktykant to wybitne, ważne kino. Daleko mu nawet do filmu dobrego. Nancy Meyers serwuje jednak rozrywkę przyzwoitą, choć całkowicie skazaną na szybkie zapomnienie. No i znakomicie zagraną.