Jak mnie ktoś pyta o mój top 3 filmów, które najmocniej zapadły mi w pamięci, to jak pewnie niewielu z Was, nie mam z tym żadnego problemu. Stowarzyszenie umarłych poetów to raz, Bękarty wojny to dwa, a Skrzypek na dachu to trzy. Jest w tej adaptacji broadwayowskiego musicalu coś, dzięki czemu wyprzedza on Kabaret, Chicago czy West Side Story o kilka poziomów.
Może to kultura, o której opowiadał najpierw Szołem Alejchem w swoich Dziejach Tewje Mleczarza, a potem Jerry Bock już w musicalowej adaptacji? Piękna, barwna, nieznana obyczajowość ortodoksyjnych Żydów, którzy za swój największy przywilej uznawali rozmowę z Bogiem.
A może jednak czysto filmowa realizacja? Norman Jewison nigdy wcześniej i później nie nakręcił bardziej brawurowego, pełnego energii filmu, w którym nie zagrał właściwie nikt powszechnie znany. Jednak dzięki Skrzypkowi to właśnie Topol będzie na zawsze Tewje, a nie np. Bogusław Szynalski z Opery Wrocławskiej, który głosem może i z nim wygrywa, ale tej charyzmy nie ma, a lekkości swojej roli połączonej z zaskakującą mądrością nie czuje.
A może w końcu ta ponadczasowa muzyka, te sceny baletowe i to libretto, na które składają się najlepsze piosenki musicalowe w historii. Jakby się nad tym zastanowić, to w każdym z klasycznych musicali broadwayowskich są piosenki słabsze, mniej zapadające w uchu. Tutaj takich nie ma – są tylko dobre, świetne albo po prostu genialne. I nie, nie mam tu na myśli ogranego Gdybym był bogaczem, ale na przykład To zmierzch, to zmrok czy finałową Anatevkę.
Mam nadzieję, że Was trochę przekonałem do jednego z moich najukochańszych filmów. Ruszcie w tę podróż z Tewje mleczarzem i krawcem Motlem – nie pożałujecie.
Maciej Stasierski