Ponarzekałem przy okazji Szefowej na Melissę McCarthy. Jednak przy okazji tego filmu, jednej z największych sensacji 2011 roku, nie mogę. Ten film zrobił z niej gwiazdę, dzięki niemu pierwszy raz poza telewizją usłyszano nazwisko „McCarthy”. Dobrze się stało, że ta aktorka w końcu na poważnie pojawiła się w kinie. Podobnie zresztą jak Kristen Wiig – najważniejszy, niektórzy (nie ja) powiedzą jedyny, powód wielkiego sukcesu Druhen.
To jeden z tych filmów, w których nieważna jest reżyseria, nieistotna jest technika. Istotny jest tylko scenariusz – ten tekst, który jest tutaj nie tyle podstawą filmu, ile jego najważniejszą, żyjącą własnym życiem gwiazdą. Annie Mumolo go tekst razem z Wiig. Panie zrobiły najlepszą komediową robotę dekady.
Ten film aż skrzy się humorem, od początku do końca nie można powstrzymać się od śmiania. W scenie, w której bohaterka Wiig stara się zwrócić uwagę policjanta od śmiechu rozbolą was mieście brzucha – tak dobrze jest to napisane. Co ważne i w przypadku komedii nietypowe, bohaterki są tu prawdziwe – ciekawe, pełne niuansów, z problemami.
Ważniejsze jest jednak coś innego – są kobietami. Druhny nie są oczywiście rewolucyjne, bo kobiety od lat grają główne role w komediach. Zwykle jednak w tych opatrzonych określeniem „romantyczne”. Z takową nie mamy do czynienia tutaj – w Druhnach to panie przejmują „męskie” role. To one opowiadają kloaczne dowcipy, biją się i przeklinają. W przypadku komedii jednak kluczowe jest to: ŚMIESZĄ! NIEPRAWDOPODOBNIE ŚMIESZĄ. Wiig, McCarthy, ale też Rose Byrne i Maya Rudolph rządzą ekranem, robią z niego bombę energetyczną, której wymaga się od współczesnej komedii. Kapitalna robota, na którą oczywiście trzeba mieć humor i trochę cierpliwości. Jeśli się ją znajdzie, zabawa jest przednia. Polecam!