Marczak, Czekaj, Bartosz Kowalski, Wasilewski, Matuszyński – oni będą rządzili w polskim kinie, muszą przyjąć nad nim kontrolę. Oczywiście wciąż stara gwardia będzie wysyłać swoje filmy na Oscary, żeby przypadkiem nie przyznać, że ich czas już minął. Myślę jednak, że sam Andrzej Wajda nie chciałby, aby w wyborze rodzimego kandydata do nagrody Akademii Filmowej pomijać Ostatnią rodzinę. Mistrz wie kiedy widzi coś dobrego, a w przypadku obrazu Matuszyńskiego ocieramy się o coś wybitnego.
Robert Bolesto to absolutnie pozytywnie zakręcony pasjonat – człowiek, który 8 lat spędził z rodziną Beksińskich, analizując nagrania Zdzisława i wielokrotnie odwiedzając muzeum rodziny w Sanoku. Z jego katorżniczej pracy wyszła perełka – rewelacyjnie napisany, choć bardzo prosty w zaproponowanej formule scenariusz, który potrzebował odpowiedniej osoby do wprowadzenia go w życie. W Janie P. Matuszyńskim, młodym dokumentaliście, taką osobę znalazł. Krytycy powiedzieli i mówić jeszcze będą, że mało w Ostatniej rodzinie malarstwa Zdzisława Beksińskiego, za to zbyt dużo szaleństwa Tomka, którego Bolesto potraktował jakoby płytko i zerojedynkowo. Ja tego w Ostatniej rodzinie nie widziałem. Zobaczyłem zaś genialną w swojej prostocie historię rodziny, która nie jest broń Boże uniwersalna. Przeciwnie jest absolutnie unikalna, bo też rodzina Beksińskich taka była. Paradoksalnie głównym jej rozgrywającym była Zofia Beksińska, żona Zdzisława, bez której nie umiałby się ubrać, i matka Tomka, którego kochała bezgranicznie mimo, że wielokrotnie ją skrzywdził i nigdy nie pozwolił na odpoczynek.
Aleksandra Konieczna wykreowała na ekranie postać kobiety wiernej, kochającej, jednak wcale nie prostej, bo cierpiącej wewnętrznie i świadomej, że w obliczu takiego męża i syna zawsze będzie musiała pozostać w cieniu. Cóż to za popis aktorski! Jeśli ktoś, cokolwiek słyszał o Ostatniej rodzinie, to głównie o doskonałej interpretacji Andrzeja Seweryna oraz nadekspresyjnej kreacji Dawida Ogrodnika. Tymczasem to właśnie Aleksandra Konieczna jest w tym filmie najlepsza, bo dzięki niej możemy zrozumieć, dlaczego ta rodzina pozostawała razem aż do śmierci Zofii Beksińskiej. To ona ją spajała, ona była jedynym „normalnym” jej elementem, ona miała bezpośredni wpływ na malarstwo Zdzisława. Malarza, neurotyka, rozkochanego w muzyce poważnej i nagrywającego wszystko na kamerę. Myślę, że to najtrudniejsza rola w karierze Andrzeja Seweryna, z którą ten wielki aktor poradził sobie niesamowicie. Subtelność jego kreacji skonfrontowana została z ekspresją Dawida Ogrodnika, którego Tomek jest niejako uosobieniem malarstwa Beksińskiego. Jest to bez wątpienia najbardziej efektowna rola w Ostatniej rodzinie.
Najważniejszą rolę do odegrania dostał jednak Jan Matuszyński – reżyser bez doświadczenia fabularnego, który wykorzystał swoją przeszłość dokumentalisty. Widać to szczególnie w scenach śmierci, w których istnieje największe ryzyko fałszu, nierzeczywistego wybuchu emocjonalnego. Matuszyński prezentuje je jako kolejne momenty ludzkiego życia, które przyjmuje się wewnątrz, emocje pozostawiając w sobie. Manipulacja emocjami widzów nie wchodzi w tej sytuacji w grę. Tracąc ją, zyskuje się jednak coś innego – prawdę, którą jest przepełniona Ostatnia rodzina. Teoretycznie zdystansowana, chwilami bardzo zabawna, wywołała we mnie rzadki moment, kiedy emocje przejęły kontrolę nad moim ciałem. Siedziałem jak zahipnotyzowany oglądając historię rodziny Beksińskich. Dojrzałość z jaką zaprezentował ją Matuszyński jest absolutnie niesamowita. Wielka przyszłość przed nim.
Pewnie znacie to uczucie kiedy film Was tak emocjonalnie zaangażuje, że przestajecie analizować, a zaczynacie chłonąć. Tak miałem z Ostatnią rodziną!