Startuję z nowym cyklem tekstów „Bękarty kina” o podtytule: „Napluję na wasze gusta filmowe”. Na początek pytam sam siebie: czego zazdroszczę Uwe Bollowi?
Bękarty kina – są przeciwieństwem mainstreamowych i grzecznych filmowców. Najlepiej wychodzi im wkurzanie widzów i krytyków, wzbudzanie w nich niepokoju, a czasem najlepiej wychodzą im… porażki. To oni są bohaterami mojego cyklu o podtytule „Napluję na wasze gusta filmowe”.
Pozazdrościć można mu pasji, bezczelności i nieustępliwości, bo choć ogłosił niedawno, że odchodzi na reżyserką emeryturę, nie wierzę w to. Gdy tylko znajdzie fundusze na nowy filmowy projekt, na pewno powróci do reżyserii. Mowa o Uwe Bollu, swego czasu nazywanym jednym z najgorszych reżyserów w historii kina. Czy słusznie? Zapewne znajdzie się wielu filmowców gorszych, ale za kilka projektów słusznie mu się dostało. Chodzi przede wszystkim o kiczowate filmy na podstawie gier komputerowych, chociażby Alone in the Dark. Bodaj największy problem z tym filmem jest taki, że nie jest w nim ciemno i bohater nie jest sam.
Boll bywa porównywany do Eda Wooda. To dla niego wielki komplement, bo Wood był reżyserem o wielkiej pasji, który ma trwałe miejsce w historii kina. W przeciwieństwie do twórcy Planu 9 z kosmosu, kontrowersyjny niemiecki reżyser pracował przy filmach o dużych hollywoodzkich budżetach, na przykład W imię króla. Niestety, końcowe efekty reżyserowania takich produkcji pozostawiają wiele do życzenia.
Mimo to zrealizował bodaj 33 filmy i z dumą podkreśla, że wszystkie je ukończył na czas, za każdym razem mieszcząc się w ich budżetach, co jest bardzo rzadkie w tym biznesie.
Co by o nim nie mówić, sporo osób kojarzy jego nazwisko, czego nie można powiedzieć o wielu twórcach złych lub przeciętnych filmów.
Niemiec stara się też nie przejmować krytycznymi recenzjami, choć jako twardziel i pasjonat boksu wyzywał swego czasu krytyków filmowych na pojedynki bokserskie. Chciał, by ci pokazali swoje twarze. Czy jest odważny czy szalony? Niech każdy oceni to indywidualnie.
Boll ubolewa, że ludzie nie dostrzegają jego ambitniejszych projektów, chociażby trylogii Rampage: szaleństwo, opowiadającej o sfrustrowanym mechaniku samochodowym, który zaczął strzelać do ludzi.
W innym jego filmie, Assault on Wall Street, bohater stracił rodzinę i pracę w wyniku kryzysu finansowego i zaczął strzelać do bankierów. Boll uważa, że bohater doprowadzony do ostatecznej sytuacji ma prawo zabijać. Zwłaszcza gdy nic mu już nie zostało, a bankierzy zasłużyli zdaniem Bolla na śmierć. Gdy powiedziałem mu, że przemoc to żadne rozwiązanie, odparł:
„Takie podejście do sprawy to mydlenie oczu masom, żeby przestrzegały prawa i zachowały spokój. Bogacze robią z kolei, co im się podoba, i pozostają bezkarni”.
Inna sprawa, że byle smród co walczy z wentylatorem uważa się za Don Kichota (cytując Stanisława Jerzego Leca). Czy podobnie jest z Bollem? Ten idealista z różnym skutkiem próbował się mierzyć z trudnymi i ambitnymi tematami, opowiadając na przykład o masarkach w Darfurze i o Auschwitz.
W wywiadzie dla weekendowego wydania Gazeta.pl powiedział mi:
„Kiedy robię film taki jak „Auschwitz” bądź „Darfur”, chcę wypunktować zbrodnie różnych krajów. Powtarzam: nie chcę, by ludzie zapomnieli o Auschwitz. Nie chcę, by zbrodnie w Afryce wciąż miały miejsce. To absurd, że prezydent Sudanu Omar al-Baszir dalej jest u władzy. To zbrodnia nas wszystkich, że nie wysadziliśmy go jeszcze w powietrze. Wiem, że robię bardzo polityczne filmy, i jestem świadomy ewentualnych konsekwencji. Produkcje takie jak „Rampage” nie idealizują przemocy. Chcę nimi przestraszyć ludzi. Chcę, by bankierzy i politycy zaczęli się bać. Chcę, żeby polityk pomyślał sobie, że jeśli będzie skorumpowany, to ktoś go zastrzeli. Strach może zmienić ludzi i ich przyzwyczajenia. W swoich filmach komunikuję światu, że jeżeli jesteś biedny i wykorzystywany, masz prawo spróbować coś zmienić. Jeśli nie możesz dokonać zmiany, głosując w wyborach, zacznij działać w inny sposób. Przeprowadź rewolucję albo użyj przemocy. Nie jestem zwolennikiem tych, którzy klepią biedę aż do swojej śmierci i nic z tym nie robią. To nie w moim stylu. Chcę wygrać. Możemy zmienić świat. To od nas zależy nasza przyszłość. Jeśli nie możemy tego zrobić demokratycznie, są inne metody”.
Szaleniec czy szczery typ, który mądrze mówi jak jest? Czy należy się go obawiać, czy też darzyć go szacunkiem? Możliwe, że prawda leży gdzieś pośrodku. Odnoszę wrażenie, że filmy robi z pasji, a nie z cynizmu. Gdyby chodziło mu tylko o kasę, skoncentrowałby się na swoich restauracjach. Ale mu chodzi o coś więcej. Poza tym uwielbia czas spędzony na planie filmowym. I osobiście mu tego zazdroszczę. A Wy?
Niestety, coraz trudniej Bollowi zebrać pieniądze dla filmy. Kilka miesięcy temu próbował szukać wsparcia w internecie, ogłaszając kampanie chociażby na Kickstarterze. Nie przyniosły rezultatu, więc ogłosił koniec kariery. Narzekał, że ludzie wolą chodzić na głupie blockbustery, niż wspierać ambitne projekty (!).
Coś mi mówi, że nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Ma w sobie za dużo pasji i energii. Obawiam się tylko, czy w pewnym momencie nie zacznie strzelać do producentów i krytyków filmowych.