O próbie badania znaczenia filmów mówi, że nie ma z tego żadnego pożytku. A jednak spróbuję się pochylić nad twórczością reżysera, którego jedni kochają, a inni nienawidzą. Czy Lars von Trier jest„ autorem filmowym”?
Bękarty kina – są przeciwieństwem mainstreamowych filmowców. Najlepiej wychodzi im wkurzanie widzów i krytyków, wzbudzanie w nich niepokoju, a czasem najlepiej wychodzą im… porażki. To oni są bohaterami mojego cyklu o podtytule „Napluję na wasze gusta filmowe”.
W czasach gimnazjalnych nagrałem na kasetę wideo Idiotów Larsa von Triera i postanowiłem, że obejrzę sobie ten film po szkole, w czasie gdy babcia w kuchni przygotowywała obiad. Pech chciał, że weszła do pokoju akurat w trakcie sceny z orgią. Uznała, że oglądam obrzydliwą pornografię, obraziła się na mnie i przez jakiś czas w ogóle się do mnie nie odzywała.
Jaka naszła mnie refleksja po seansie? Że to przereklamowana grafomania autorstwa pretensjonalnego hochsztaplera. Zapewne nie byłem w tej opinii osamotniony. Duński filmowiec gardzi jednak filmoznawczymi analizami. Choć powiedział, że to dobrze, że powstają, jednocześnie uważa, że nie ma z nich żadnego pożytku.
Mi to jednak nie przeszkadza w pisaniu o filmach, wszak w erze internetu każdy może pisać, co mu się podoba. Być może podobne refleksje towarzyszyły von Trierovi i Thomasowi Vinterbergowi, kiedy ogłosili manifest Dogma ’95, który sprowadzał się do tego, że każdy może wziąć kamerę cyfrową i robić film. Czy jednak automatycznie czyni go to „filmowym autorem”? Nie zawsze. To, że piszę o filmach, nie robi ze mnie krytyka filmowego bądź filmoznawce. Całkiem możliwe, że również chwilami ocieram się o grafomańską pretensjonalność.
W von Trierze szanuję, że zanim wziął się na eksperymenty, udowodnił, jak świetnym potrafi być reżyserem, realizując tak zwaną „trylogię europejską”. Chwalono ją między innymi za wartę wizualną, inspirowaną niemieckim ekspresjonizmem. Te filmy można zarazem traktować jako autotematyczne rozważania na temat samego kina. Podobnie jak późniejsza Epidemia, w której oprócz autotematyzmu pojawiły się sekwencje paradokumentalne. Podejrzewam, że te filmowe eksperymenty były zaskakujące nie tylko dla mnie. Najbardziej zaintrygowała mnie jednak Europa – enigmatyczny i zagadkowy film noir. To swego rodzaju filmowy labirynt, w którym można się pogubić.
Podobnie mam z wieloma filmami von Triera. Można w nich dostrzec inspiracje dziełami Carla Theodora Dreyera, któremu niepokorny Duńczyk złożył hołd w Medei. Alicja Helman napisała o niej:
„To zupełnie inna Medea – szara, nieciekawa, wręcz brzydka – nie przypomina patetycznej bohaterki dramatów greckich ani majestatycznej, posągowo pięknej Callas, przypomina natomiast inne bohaterki Dreyera”.
Mógłbym sporo napisać o tym, co mi się nie podoba i co uwielbiam w Przełamując fale, Melancholii i Tańcząc w ciemnościach, ale zamiast tego wolę przejść do Antychrysta, bodaj najbardziej – obok Nimfomanki – kontrowersyjnego filmu duńskiego reżysera. W tej produkcji kameralna historia o małżeństwie zmagającym się z przeciwnościami losu spotyka się z kinem gatunkowym okraszonym sadomasochistycznymi scenami.
Nie ukrywam, że ten film mnie zahipnotyzował, przede wszystkim za sprawą rewelacyjnych zdjęć autorstwa Anthony’ego Doda Mantle’a. Pytanie tylko, czy to horror, czy prowokacja podobna do szalonych filmowych dzieł Pasoliniego? W Antychryście można odnaleźć cytaty ze Lśnienia, Dziecka Rosemary, ale też filmów Andrieja Tarkowskiego, któremu ten film został zadedykowany.
Niestety, choć Antychryst mnie intryguje, mam z nim problem i zastanawiam się, czy nie jest to kolejny grafomański przerost formy nad treścią. A szkoda, bo mogło wyjść z tego arcydzieło.
Bardziej przekonuje mnie Przełamując fale, jeden z tych filmów, o których mawiam, że je kocham, ale też nienawidzę. Z jednej strony na bohaterkę spada zbyt wiele nieszczęść, ale z drugiej jak to zostało zagrane, opowiedziane i wyreżyserowane! Jak napisała Aneta Pierzchała:
„Kamera(…) jakby nie nadąża za rzeczywistością – fotografuje niechlujnie, pośpiesznie(…) Wszystko wymyka się z kadrów, traci ostrość… – jest realistyczne – jeśli realizm związać nie tyle z idealnym komponowaniem, co z poczuciem uczestnictwa w zdarzeniach”.
Mi trudno czasem nadążyć na von Trierem, ale szanuję go jako twórcę. Być może powinienem dać drugą szansę Idiotom, o których Mirosław Przylipiak napisał:
„O (ich) błyskotliwości przesądza nie estetyka Dogmy i nie ręczna kamera, lecz migotliwość znaczeń, wynikająca z dialektyki orzekania/zaprzeczania, wysuwania tez i poddawania ich w wątpliwość, konfrontacja różnych punktów widzenia na tę samą sprawę(…) Ujmującą cechą filmu VON Triera jest to, że chce powiedzieć coś ważnego, że kolejne hipotezy, choć kwestionowane, jednak nie tracą na ważności, tyle że staje się to ważność wycinkowa w miejsce totalnej”.
Cóż, nie wszystko zrozumiałem z powyższego wywodu, a tym bardziej z filmów kontrowersyjnego Duńczyka, ale na pewno będę jeszcze do nich wracał. I na bank von Trier jeszcze nieraz mnie wkurzy.