„Toni Erdmann”: Na kłopoty Whitney

Zapewne kiedyś już o tym opowiadałem, ale w kontekście tego film warto przytoczyć tę historię ponownie. Gene Siskel, jeden z największych amerykańskich krytyków filmowych, w programie który prowadził z Rogerem Ebertem recenzowali kiedyś Fargo braci Coen. Podczas tej recenzji Siskel powiedział sakramentalne There won’t be a better picture this year. (pol. Nie będzie w tym roku lepszego filmu). To samo pomyślałem sobie po seansie Toni Erdmanna podczas zeszłorocznego T-Mobile Nowe Horyzonty. Podobnie jak Siskel przy okazji Fargo, nie pomyliłem się.

Szybko rozwiejmy wątpliwości. Tak, ten film trwa 162 minut. Jednak uspokajam – oglądając go czujemy się jakbyśmy spotkali przy wspaniałej włoskiej kawie najlepszego przyjaciela. Przyjaciela, który elokwencją i mądrością dorównuje laureatom Nagrody Nobla, ale przy okazji jest typowym przedstawicielem ludzi określanych jako „do rany przyłóż”. Taki właśnie film nakręciła Maren Ade, od zeszłego roku laureatka trzech Europejskich Nagród Filmowych, całkiem świeżo nominowana do Oscara.

ToniErdmann_Still_06-SandraHullerPeterSimonischek

Co oznacza ten zaskakujący tytuł? Takim imieniem i nazwiskiem, a właściwie pseudonimem przedstawia się główny bohater Winfried (fenomenalny Peter Simonischek), który niespodziewanie odwiedza swoją zapracowaną córkę Ines (świetna Sandra Hueller) w Bukareszcie, gdzie ona pracuje w międzynarodowej korporacji. Ta wizyta ma być przyczynkiem do odnowienia relacji między Winfriedem a Ines, które się bardzo rozluźniły po jej wyjeździe z rodzinnych stron.

Czy uda się je poprawić? Maren Ade nie daje na to łatwej i jednoznacznej odpowiedzi. Przecież tych ludzi dzielą nie tylko kilometry, ale też zupełnie inne doświadczenia życiowe, frustracje. Łączy ich natomiast samotność, która dla niej staje się powodem do jeszcze większego emocjonalnego wycofania. Dla niego z kolei inspiracją do zmiany. Ade jednak nie tworzy przerysowanego portretu człowieka, który na siłę chcę się zmienić. Przeciwnie jej komediodramat to idealny przykład kina, w którym rozwiązania nie przychodzą łatwo, ale mozolnym staraniem można dojść do czegoś pozytywnego. Droga do pojednania między córką a ojcem jest tutaj bardzo wyboista, a rozprawa z przeszłością przerażająco wręcz trudna. I w tym momencie ujawnia się największe mistrzostwo Toni Erdmanna, filmu który można byłoby określić mianem komediodramatu wzorcowego. Z historii pełnej negatywnych emocji, niezagojonych ran, Maren Ade stworzyła bowiem komedię absolutnie rozbrajająca. Każda komediowa scena w tym filmie jest tak zabawna, że nie sposób powstrzymać się od histerycznego śmiechu. Co jednak ważne, każda z nich także ma ten emocjonalny, niesamowicie wzruszający kontrapunkt.

maxresdefault

Wydawać by się mogło, że 162 minuty takiej historii to zdecydowanie za dużo. Przecież co może być wyjątkowego w kolejnej historii ludzi, który mimo więzów rodzinnych, nie potrafią znaleźć wspólnego języka? Odpowiadam: niuanse, z których składa się życie każdego z nas, te momenty wyjątkowe, inspirujące, wspaniałe. Tych jest w Toni Erdmannie bez liku. Gdyby ten film był krótszy, gdyby choćby jedna sekwencja nie uchowała się w montażu, jego triumf nie byłby pełny. W praktyce nie ma w Toni Erdmannie scen niepotrzebnych, są oczywiście sekwencje „odpoczynkowe”, z których jednak Ade i tak potrafi wydobyć emocje niespotykane jak na tego typu kino.  Zasługę za to dzieli z odtwórcami głównych ról – Peterem SimonischekiemSandrą Hueller.

Nie wiem czy dałoby się znaleźć dwójkę aktorów tak genialnie współpracujących ze sobą na ekranie. Simonischek i Hueller tworzyli coś na kształt europejskiej Odd Couple, ludzi których nie łączy nic, a jednocześnie nie potrafią bez siebie egzystować. Zarówno w sensie emocjonalnym, jak i komediowym. Jedno jest katalizatorem emocji drugiego, podobnie jak komediowego timingu, który ujawnia się szczególnie w kilku wybitnych scenach finałowych. Te sekwencje jest przykładem tego jak Maren Ade potrafiła połączyć inspirujący humor z emocjami, których nie wywołał we mnie żaden tegoroczny dramat. Spójrzcie chociażby na ten „występ” Ines – mistrzostwo:

Jakże ironicznie w kontekście relacji między Winfriedem vel Tonim a Ines brzmi tytuł piosenki Whitney Houston. Ironicznie, ale też w ostatecznym rozrachunku proroczo, bo miłość rodzicielska i miłość dziecka są najsilniejsze i zawsze bezwarunkowe. Nawet jeśli brzmi to jak wyrwane z kontekstu zdanie z książki Paulo Coelho, nie obchodzi mnie to. Obchodzi mnie natomiast sukces tego wybitnego filmu. Sukces zapewnią mu widzowie, dlatego marsz do kina! Ten niemiecki komediodramat zasługuje na to, żeby kupić na niego bilety. Co za filmowa uczta!

Start typing and press Enter to search