Podczas tegorocznego Festiwalu Filmowego w Wenecji jednym z najgłośniej dyskutowanych tytułów był Joker reżyserii Todda Phillipsa znanego przede wszystkim z kasowej serii Kac Vegas. Kontrowersje pojawiały się w zasadzie na każdym etapie, począwszy od wypowiedzi przewodniczącej weneckiego Jury – Lucrecii Martel – jeszcze przed festiwalem, skończywszy na mocnym i zdecydowanym sprzeciwie amerykańskiej części krytyki wobec politycznemu i socjologicznemu wydźwiękowi filmu. Todd Phillips ostatecznie jednak wyjechał z Wenecji z główną nagrodą dając tym samym wyraźny znak, iż kino komiksowe nie musi tylko dostarczać, a raczej powinno wymagać. Takie odwrócenie wektora pokazał już co prawda Christopher Nolan, jednakże producenci hitów Marvela z każdym rokiem sukcesywnie oddalają widza od wymagań, a jedynym bodźcem staje się chęć stworzenia wesołego miasteczka z kina. Phillips wraz z Joaquinem Phoenixem podążyli ścieżką Nolana prezentując światu komiksowy obraz bólu, depresji i smutnej kondycji naszej rzeczywistości.
Kim jest współczesny Joker? To człowiek zepchnięty na wszelki margines, odbiegający od norm zachowania, niechciany. Interpretacja Joaquina Phoenixa opiera się na rozdarciu pomiędzy farbą, a skórą. Z jednej strony chce żyć „normalnie”, a z drugiej ciągnie go do swej prawdziwej istoty. I tu pojawia się paradoks jego bytu, bo obie warstwy jego osobowości są niepełne i ich samodzielnie istnienie prowadzi jedynie do destrukcji. Pojęcie „normalności” jest filozoficznie puste, bo podobnie jak z niebytem, po prostu nie istnieje. Być normalnym to być przeciętnym? Być normalnym jest określeniem pozytywnym, a przeciętność ma negatywne konotacje… I gdzie leży prawda? A prawdziwa istota Jokera to człowiek psychicznie chory targany skrajnościami i przeszywającym schopenhauerowskim bólem. Z kolejną minutą seansu widz coraz intensywniej odczuwa jego emocje. Phillipsowi udało się wzbudzić w odbiorcy poczucie jedności z jednostką zepchniętą. Bo czyż każdy z nas nie doświadcza czasem, oczywiście w odpowiedniej skali, niechęci ze strony drugiego człowieka?
Warstwy fabularnej nie trzeba zbytnio streszczać, bo to nie ona stanowi w nim najważniejszego elementu. Arthur Fleck to mężczyzna w średnim wieku mieszkający ze swoją matką i pragnący zostać komikiem. Jego matka i najbliższe otoczenie wpajało mu od najmłodszych lat, że urodził się po to, by „rozśmieszać innych”. Jednak Arthur nie rozumie emocji, czuje w sobie tylko nienazywalne skrajności, które nie pasują do świata. Powoduje to w nim rosnące rozgoryczenie względem rzeczywistości i życia. Podczas pewnego incydentu w metrze budzi w sobie Jokera – ciemną i (niestety) najprawdziwszą cechę swojego bytu. To co wcześniej było myślą, teraz stało się czynem. Arthur skręcił w jednokierunkową drogę zniszczenia. Joker bowiem ze zniszczenia w szalonym akcie twórczym, interpretowanym tutaj poprzez taniec, kreuje świat na swoich zasadach. Świat uwolniony od wszystkiego, a najbardziej od różnic klasowych, bo wobec śmierci wszyscy jesteśmy równi.
Joker na pewno nie miałby tej siły, gdyby nie wybitna kreacja Joaquina Phoenixa. Być może to banalne stwierdzenie, ale on po prostu urodził się dla tej roli. Jego warsztat, fizys i opanowanie do perfekcji odczuwania diametralnie różnych emocji jednocześnie – śmiech jeszcze nigdy nie był tak smutny – przyczyniły się do obrazu kreacji totalnej. Nie było jeszcze tak złożonej interpretacji Jokera, bo czy to Nicholson, czy Ledger zrobili z niego po prostu ekscentrycznego mordercę. Phoenix natomiast pokazał twarz człowieka, a nie postaci z komiksu. I być może właśnie za to urealnienie i przedstawienie prawdziwego problemu amerykańska krytyka aż tak przestraszyła się tego filmu. Współczesnym Jokerem może stać się każdy, bo świat oddala się od człowieka na rzecz bezimiennego konsumenta. I to odtrącenie jednostki najboleśniej wybrzmiewa w filmie Todda Phillipsa. Dlatego z całego serca cieszę się, że weneckiemu Jury wystarczyło na tyle odwagi, żeby na festiwalu kina artystycznego nagrodzić dzieło, które komercyjnymi narzędziami pokazuje skrywany przez pęd teraźniejszości problem i dociera wprost do sumienia widza. Joker to najprawdopodobniej najsmutniejszy i najbardziej potrzebny film tego roku. Obraz, który poprzez komiks punktuje nieczułość nas samych na osoby odbiegające od norm. A za każdą taką osobą kryje się dramat, którego nie potrafimy sobie nawet wyobrazić… Joker przestrzega i woła o pomoc. I to od nas zależy, czy w porę zorientujemy się, że śmiech to tylko maska zakrywająca cierpienie.