Maciej: Po ogłoszeniu werdyktu w Gdyni, na jakiś czas odechciało mi się mocno polskiego kina. Powodem było pominięcie przy najważniejszych nagrodach rewelacyjnego “Bożego Ciała” Jana Komasy. Ty jednak chyba nie jesteś aż tak zachwycona tym filmem?
Ania: Z filmami Komasy zawsze było mi trochę nie po drodze. Po fali wychwalających recenzji i zauważeniu filmu w Wenecji, miałam nadzieję, wreszcie, ujrzeć artystyczną dojrzałość reżysera. Tutaj natomiast zarzut ten co zwykle – przesycenie fabularne, urwane wątki, miałkość bohaterów drugoplanowych. Nie jest to dla mnie zły film, bo zdecydowanie najlepszy z filmografii twórcy, ale nie mam nad czym wzdychać. Żal mogę mieć głównie do niedopracowanego scenariusza Mateusza Pacewicza. Z kina wyszłam bez wzruszenia i bez pobudzonej ciekawości, o którą jednak chyba chodziło.
M: Ja z kolei jestem zachwycony dojrzałością Komasy przy tym filmie – nie zaobserwowałem tych rzeczy, o których mówisz. Wątki zostały dość sprawnie domknięte, nie miałem wrażenia miałkości bohaterów na drugim planie. Ba wydaje mi się, że kilka scen, jak choćby rozmowa z żoną sprawcy wypadku (lekki spojler) świadczy o tym, że reżyser chciał z precyzją pokazać całą tę smutną społeczność. Co jednak najważniejsze – nie ma tutaj tych wszystkich przefajnionych tricków narracyjnych Komasy, jego manieryzmów reżyserskich, które odwracały uwagę od fabuły w jego poprzednich filmach. Co do scenariusza Pacewicza – dla mnie to jest naprawdę wyborny tekst, bo dużo w nim oparte jest na niuansie, jak choćby budowa postaci Aleksandry Koniecznej. Przecież ona mówi w filmie z 5 zdań na krzyż, a jaki wielki jest jej impakt na całość historii – magia! O sile tego filmu świadczy fakt, że tak wielka rola, także Elizy Rycembel, nie jest wcale MVP tego obrazu. Bo jest z nim Bartosz Bielenia. Zgodzisz się chociaż z tym? 🙂
A: Eliza Rycembel jest w tym filmie tylko łącznikiem historii i jej rola nie ma dla mnie odrobiny swojego charakteru. To była bohaterka, która wyjątkowo zaznaczyła mi tę miałkość, o której wspominałam. Pojawiała się na ekranie dla spojenia pewnych elementów ujawniających konkretne wątki – rozpoczęcie kłamstwa, wprowadzenie relacji “ksiądz Tomasz-młodzież ze wsi”, plus ukazanie działania magnetyczności głównej postaci. Nigdy nie przyznam, że była to wielka rola. Co innego z Aleksandrą Konieczną, której chłód emocjonalny jako jedyny przebijał mi się w odbiorze, co jednak uważam tylko za zasługę samej aktorki. Tak jak wspomniałeś – nie powiedziała zbyt wiele. Czy siłą filmu jest to, że postać pierwszoplanowa tworzy fabułę? Nie zaskakuje mnie to w żadnym stopniu i tutaj się z tobą zgadzam. Bartosz Bielania w sposób bardzo niewymuszony zmienia swoje oblicza na ekranie jak kameleon. Nie do końca mogliśmy się zorientować, w którym momencie to zręczne kłamstwo „księdza” Tomasza, a w którym potrzeba podzielenia się spojrzeniem na wiarę. Mój zarzut fabularny w jego kontekście to brak celu i związku z podkarpacką wsią. Założenie koloratki to tylko ucieczka przed przeszłością? To powołanie? Przez cały film szukałam z dociekliwością głębi motywów i emocji Daniela oraz wewnętrznej przemiany. Tych jednak nie znalazłam, a tylko zbudowałam sobie pytania bez odpowiedzi. W końcu postać Daniela jest klamrą, ale to prowincjonalne grzechy wychodzą najbardziej na pierwszy plan. To tutaj brakowało mi wzruszeń, na które czekałam. “Boże Ciało” to dla mnie wielki niedosyt emocji.
M: Ja jednak będę bronił Rycembel – jej bohaterka jest łącznikiem, ale też w pewnym momencie staje się niemalże równoważnym sercem historii co bohater Bieleni. Siłą tego filmu jest to, że postać pierwszoplanowa, jak i te drugoplanowe, tworzą całą, skomplikowaną społeczność polskiej wsi. Coś czego np. Małgorzata Szumowska mogłaby się uczyć. Ten obraz jest wiarygodny, bo nie jest chyba niczym zaskakującym dla nas mieszczuchów, że ludzie w takim małych skupiskach szukają ludzi, którzy ich poprowadzą. Szukają często po omacku i wybierają pierwszego, który do nich choćby minimalnie trafi. Tak jest w przypadku Daniela, który chcąc lub nie, zostawia na tych ludziach bardzo mocne piętno. Zmienia ich do tego stopnia, że być może nigdy nie wrócą na te stare, z góry obrane pozycje. A jakie są jego motywacje? Wydaje mi się, że z jednej strony na pewno rozbuchane ego. Z drugiej też chęć wyrwania się ze stanu, w którym jest aktualnie, tzn. z faktu bycia na marginesie społeczeństwa. Dlatego ten bohater jest tak fascynujący. Bo nie wiadomo jaką niekonwencjonalną decyzję podejmie za chwilę – to jest siła zarówno scenariusza, jak i wybitnej roli Bieleni. W przypadku tego filmu nie mówiłbym o wzruszeniach. Bardziej wskazałbym na pewnego rodzaju oczyszczenie, które po tym seansie poczułem. Połączone też z satysfakcją, że na naszych oczach urośli nam wielcy artyści rodzimego kina – Komasa, Pacewicz i Bielenia. Duże słowa, ale może się sprawdzą. Mam nadzieję, że się sprawdzą 😉
A: Masz rację – to zawsze mogło skończyć się tragicznie jak „Twarz” Szumowskiej. Na szczęście tutaj Komasa zręcznie rozliczał brudy małomiasteczkowego myślenia. Tylko czy Podkarpacie, prowincje ukazane w taki sposób to nie banał? Mamy tu sztampowe przedstawienie tradycjonalistki idącej za księdzem, zbuntowanych nastolatków oraz bogatego wójta. Nie wieszając kompletnie psów na filmie, wierzę że najważniejszy element „Bożego Ciała” tkwi w głównym bohaterze. Daniel był kluczem do otwierania kolejnych zakładek w zamkniętej miejscowości. Tylko dlaczego? Trochę nie kupuję tego, że z powodu własnego ego Daniel mógłby podźwignąć problemy całej miejscowości. Scenariusz tego przede mną nie odkrywa. Przede wszystkim boli mnie naciągnięta wizja zakładu poprawczego (w mojej głowie dalej piętno i poprzeczka mocnego krótkiego metrażu “Dzień Pierwszy” Daniela Banaczka), brak pogłębienia postaci w tym zakresie i nałożenie problemów miasteczka w takiej gęstości. Dla mnie niestety jest to duży minus. Po seansie nie byłam oczyszczona, a zdenerwowana i zestresowana, bo czułam w głowie tylko ten strach ucieczki. Najmocniejszym punktem “Bożego Ciała” finalnie jest więc Bielenia, bo tak gęsto wyrzuca z siebie emocje. Ale w jakim celu? Tego nie wiem dalej.
M: Dobrze, że chociaż z tym jednym się zgadzamy – Bielenia jest tutaj gwiazdą. I miejmy nadzieję, że przy dobrym doborze ról stanie się prawdziwą gwiazdą polskiego kina na lata!