„Mój syn”: wywiad z reżyserem Christianem Carionem

Maciej: Witam, jest ze mną Pan Christian Carion, który jest reżyserem nadchodzącego filmu „Mój syn”, który ma premierę w Polsce w piątek 25.02. Po pierwsze chciałbym zapytać o Pana doświadczenie, na którym oparł Pan swój film.

Christian Carion: Nigdy nie straciłem dziecka.

M.: Chodzi mi o fakt doświadczenia rozwodu, który przeżywał Pan kiedy wpadł Pan na pomysł tego filmu.

Christian Carion: Tak. To typowa sytuacja współcześnie. Bardzo osobistym nazwałbym ten stan, kiedy masz pracę, intensywną, ekscytującą, która każe Ci przebywać często daleko od domu, i przez to nie możesz przebywać z rodziną. Regularnie spędzać z nią czasu. Często jest to bardzo trudne. „Mój syn” to oczywiście po pierwsze thriller, po drugie zaś historia człowieka, który stara się stać się prawdziwym ojcem. Dzieje się to w związku z jego osobistym żalem, smutkiem wynikającym z utraty dziecka, ale też z utraty czasu, którego nie mógł z nim spędzić. Dlatego poszukiwanie dziecka jest dla niego swego rodzaju rewanżem, próbą zrobienia czegoś dla syna, czego dotychczas nie zrobił. Tak właśnie określiłbym tę najgłębszą inspirację, budulec tego filmu.

M.: Czy ta historia była oparta na czymś co pan czytał, czy jednak jest to wymyślona historia? Jak pan doszedł do stworzenia takiej opowieści?

Christian Carion: We Francji było kilka takich bardzo złych historii związanych z porwaniami dzieci. Większość takich przypadków było związanych z pedofilią i wykorzystywaniem seksualnym dzieci przez dorosłych. W każdym roku mamy we Francji 2-3 takie sytuacje, co jest przerażające. Od tego zacząłem myślenie nad historią utraty dziecka, którą umieściłem w filmie, od historii organizacji pedofilskich, które porywały dzieci ze szkół czy domów rodzinnych. Takie sytuacje nie dzieją się na szczęście często, ze względu na francuskie i międzynarodowe systemy ścigania przestępstw. Poszukiwanie porwanych dzieci jest prostsze dzięki temu, że wkracza opinia publiczna, ogłoszenia. Dlatego tych prób porwań jest coraz mniej. Zapewne w Polsce też z tym problemem się borykacie.

M.: Chciałem zapytać o to w jaki sposób powstawał ten film? Zrobił pan francuską wersję z Guillaumem Canet i Melanie Laurent. Potem zdecydował się pan na zrobienie wersji po angielsku, czyniąc ją swoim anglojęzycznym debiutem. Dlaczego chciał Pan zrealizować swój francuski pomysł po angielsku, przenieść akcję w inne miejsce i zatrudnić mówiących po angielsku aktorów, w tym wypadku Jamesa McAvoya i Claire Foy?

Christian Carion: Z wielu powodów. Po pierwsze, jak Pan wie, główny aktor nie miał scenariusza. Więc uznałem, że zmiana aktorów pozwoli na osiągnięcie zupełnie innego efektu. O tym, co będzie się działo zdecyduje DNA człowieka, jego doświadczenia. W końcu James McAvoy to nie Guillaume Canet. Dla mnie jako twórcy to było ciekawe, ta zmiana, przy pozostawieniu tej samej metody. Poza tym z Laure, moją żoną, zmieniliśmy scenariusz w kontekście budowy postaci byłej żony. Uważam, że we francuskiej wersji nie zrobiliśmy wystarczająco dobrej roboty z kobiecą bohaterką. Nie udało nam się wykorzystać w pełni potencjału Melanie Laurent. Wiedziałem, że scenariusz spodobał się bardzo Claire Foy i powiedziałem sobie, że muszę skorzystać z jej możliwości bardziej, że ta bohaterka musi być bogatsza. Dlatego właśnie zakończenie jest inne w tej wersji. Czy udało się Panu obejrzeć francuską wersję?

M.: Tak jest u nas dostępna na vod.

Christian Carion: Jasne. Pewnie też zauważył Pan różnicę w tym gdzie kręciliśmy. W tym filmie jest to Highlands (dop. górzysty region w płn. Szkocji). To miejsce i czas kręcenia w listopadzie, dodały historii czegoś innego, czegoś nowego. Te okoliczności stworzyły specyficzną atmosferę, ponieważ tam ciemno się robi o 4 popołudniu, a pada praktycznie bez przerwy. To koszmar, ale jednocześnie coś ekscytującego, bo kręcenie i gra w deszczu to coś zupełnie niespotykanego, innego. Ten deszcz jest właściwie aktorem, bohaterem filmu. Pamiętam jak James w jednej ze scen idzie w deszczu do białego domu, gdzie spotyka innego bohatera, którego będzie torturował, żeby mu powiedział, gdzie jest dziecko. Sposób przybycia, wejście w scenę było w całości uzależnione od ilości deszczu spadającego na Jamesa, z którego literalnie płynęło. Te tereny są duszą wydarzeń w filmie, same mają niespotykaną atmosferę.

M.: Wybrał Pan dokładnie to miejsce czy to był przypadek?

Christian Carion: W jednym z moich poprzednich filmów, pt. „Joyeux Noël” (pol. „Boże narodzenie”), otwarcie filmu było nakręcone w tym miejscu, ale w lipcu. Byłem pod wielkim wrażeniem tego miejsca, tej atmosfery, i od razu wiedziałem, że będę chciał tu wrócić, żeby nakręcić w tym rejonie coś zupełnie innego. Wierzyłem, że dla mnie i dla mojego filmu to miejsce będzie najlepsze.

M.: Chciałbym chwilę porozmawiać o metodzie stworzenia głównego bohatera. W jaki sposób podszedł Pan do namówienia Jamesa Macayova do udziału? Zastanawiam się jak mogła wyglądać taka rozmowa, w której musiał mu Pan wyjaśnić, że wszyscy wokół niego będą mieli notatki, scenariusz, a on nie będzie miał nic i będzie musiał coś z tego stworzyć.

Christian Carion: Dałem mu jedynie 4 strony, na których znalazł informacje o tym jak się nazywa, co robi zawodowo, powód rozwodu, i tyle. Tyle miał wiedzieć przed początkiem kręcenia, ale wiedział też, że w trakcie zdjęć nie będzie miał nawet kawałka scenariusza czy notatki. Powiedział mu, że nie chcę aby był aktorem, aby się specjalnie przygotowywał do roli, aby myślał o aktorskich metodach. Powiedziałem mu: „Chcę abyś był po prostu człowiekiem”. Oczywiście takim, który wie jak działa kamera, jak z nią grać. Zaufałem jego instynktom, jego duszy i energii. Jego czuciu konkretnych sytuacji, które przygotowaliśmy dla bohatera. To była potężna manipulacja, w której obsada była moimi partnerami, przyjaciółmi, którzy mieli pomagać Jamesowi, aby prowadził fabułę w dobrym kierunku. 2 tygodnie przed przejazdem Jamesa przygotowywaliśmy się z całą obsadą na to, co on może pokazać na ekranie jako aktor grający bez scenariusza. Chcieliśmy zobaczyć co zaskakującego się może wydarzyć. Ustawialiśmy kamery, dźwięk i próbowaliśmy stworzyć „idealną” sytuację, ocenić czego oczekujemy i co może się wydarzyć, a potem zagrać w tę grę polegającą na sprawdzeniu, czy James zrobi daną rzecz tak jak przewidzieliśmy, czy nie. Powiedziałem całej ekipie, że potrzebuje ich do tego, aby „pchać” Jamesa w dobrą stronę, sugerować mu te kierunki działań, który ja jako reżyser oczekiwałem. To było moje założenie.

M.: A czy zaskoczył on Pana w jakichś sytuacjach?

Christian Carion: Tak. Na przykład już przy pierwszej scenie, kiedy jego bohater dociera na miejsce zdarzenia. Widzi swoją byłą żonę przy jeziorze oglądającą nurków. Nigdy nie przypuszczałem, że James może zacząć biec do niej. Według naszych założeń powinien był on iść, poruszony, przejść do niej powoli i spokojnie. Tymczasem James dociera na miejsce i nagle zaczyna biec. Dla nas to było niespodziewane, szczególnie, że mieliśmy ciężkie kamery Steadicam. Wtedy powiedziałem do operatora: „Musisz za nim pobiec, nie ma innej opcji. Musisz być blisko niego”. Ten oczywiście pobiegł z tą ciężką, ważącą 30 kg kamerą. Nie był tak szybki jak Jamesa, ale ostatecznie wyszło nam idealne ujęcie.Dobiegliśmy nieco spóźnieni, ale jak się okazało w dobrym momencie, kiedy bohaterowie padli sobie w ramiona, patrząc z niepokojem na nurków. Jest to jedno, naprawdę magiczne ujęcie. To był pierwszy dzień zdjęć, kręciliśmy godzina po godzinie, chronologicznie. W czasie rzeczywistym. Zaczynaliśmy w poniedziałek i tak do soboty kręciliśmy. Widać więc zgodność, synchronizację czasu kręcenia, z czasem ekranowym. Pomyślałem sobie, że zaczęliśmy od takiego świetnego, wręcz magicznego ujęcia i jeśli reszta będzie podobna, to jestem najszczęśliwszym reżyserem na Ziemi.

M.: Czyli można powiedzieć, że McAvoy zaskoczył pana już w pierwszym dniu, ba w pierwszym ujęciu…

Christian Carion: Tak, choć może nawet i wcześniej. James dotarł do nas dzień przed rozpoczęciem zdjęć. Mieszkał w tym samym hotelu co reszta, ze względu na pandemię. Był to bardzo wyizolowany hotel, nie było tam nikogo poza nami. Nie chciałem jednak, żeby James przebywał z resztą ekipy, bo obawiałem się, że choćby jedno słowo kogoś z nas naprowadzi go za mocno na zamysł scenariusz. Można powiedzieć, że był w izolowany w ramach „większej” izolacji. Nigdy nie jadł z nami obiadów czy kolacji. Był sam, w specjalnym pokoju. Miał nawet zakaz chodzenia po niektórych strefach hotelu.

Kiedy się pojawił, powiedział mi, że ten film to więzienie. I uznałem to za komplement. Kiedy zaczęliśmy rozmawiać o pomyśle na film, jeszcze podczas pierwszego lockdownu przez telefon, powiedział mi, że jestem szalony, że proponuję mu zagranie w filmie bez pokazania mu scenariusza. Dodał, że my Francuzi jesteśmy nietypowi, unikalni.

Nie wierzę, że amerykański przemysł filmowy dałby mi szansę na realizację takiego projektu. Oni boja się improwizacji. My nie. Dobrze wiem, że skoro praca przy tym filmie to tylko 8 dni, to nikt inny nie dałby mi tej szansy, na jego zrealizowanie.

M.: Nie miałby pan takiej wolności w Ameryce, z takim projektem…

Christian Carion: Tak, dokładnie tak. Ma Pan rację. Claire Foy powiedziała mi w trakcie zdjęć, że pomimo tego, że reszta aktorów ma scenariusz, to i tak muszą się dostosowywać do improwizacji Jamesa. Dodała, że uważa, że to nawet trudniejsze niż granie ze scenariusza, bo aktorzy teoretycznie wiedzieli co mają robić, jednocześnie musieli prowadzić go w dobrym kierunku, reagując na niego. Na koniec powiedziała, że według niej taka metoda aktorska to powrót do czystości tej sztuki.

M.: Czy jest Pan zadowolony w finalnego efektu?

Christian Carion: Bardzo. Po roku od zakończenia pracy nad filmem mogę powiedzieć, że jestem z niego bardzo dumny, z pracy którą włożyliśmy. Szczególnie z tego jak aktorzy zagrali w tę moją grę, nie tylko James. To była naprawdę idealna, wspaniała obsada. Zadowolony jestem też z wyboru Highlands, atmosfery, pokazanego nieba, deszczu. To było lepsze niż się spodziewałem, co zakładałem.

M.: Jak panu się pracowało przy tym filmie z Garym Lewisem, którego uwielbiam i kocham odkąd obejrzałem go w „Billym Elliotcie”?

Christian Carion: To była już nasza druga kolaboracja. W „Joyeux Noël” grał księdza odprawiającego mszę dla wszystkich żołnierzy. Więc już go znałem, wiedziałem, że jest to aktor o bardzo wysokim poziomie intensywności. Co ciekawe, był on przerażony zaproponowaną przeze mnie metodą.

James nie wiedział, że Gary będzie grał policjanta. Pierwszy raz go zobaczył w tej roli, po tym jak Gary zaprosił go do gabinetu, przed którym czekał. Po otwarciu drzwi James powiedział „O mój Boże, to Gary Lewis!”. Oczywiście znają się oni dobrze i cenią. James po fakcie przyznał, że po tym jak wszedł do biura i zobaczył Gary’ego, pomyślał sobie „Wow, będę musiał naprawdę wspiąć się na wyżyny i być bardzo dobry. Bo Gary na pewno będzie”. Gary to jeden z najbardziej interesujących aktorów, z którymi miałem przyjemność pracować.

M.: „Joyeux Noël” było nominowane do Oscara, więc na koniec chciałem zapytać o doświadczenia gali oscarowej, Oscarów, kampanii. Pamięta coś Pan z tego?

Christian Carion: Nigdy tego nie zapomnę. Pierwszą niespodzianką była nominacja na reprezentanta Francji.  Byłem dumny z tego, że jestem ambasadorem francuskiego kina. Potem się okazało, że jesteśmy nominowani do Oscara. 10 dni przygotowywaliśmy się w LA, żeby film wprowadzić do kin. Największa pamiątka z Oscarów to fakt, że podczas gali siedziałem za Stevenem Spielbergiem, który był wtedy nominowany za „Monachium”. Miał 11 nominacji, reżyser, film itd. Po gali okazało się, że „Monachium” pozostało bez Oscara. Ja również przegrałem. Podczas kolacji po gali, zdecydowałem, że z nim pogadam. Powiedziałem mu „Dziękuję, bo gdybym nie obejrzał wcześniej Pana filmów, takich jak „Pojedynek na szosie”, „E.T.”, „Szczęki” czy „Monachium”, to nigdy nie zostałbym reżyserem, nigdy nie nakręciłbym żadnego filmu”. Dodałem, że skoro jestem tutaj, to dzięki inspiracji jego filmami, jego pracą. Byłem rozczarowany, bo nie wygrałem, a Steven powiedział mi wtedy, że przegrałem tylko jednego Oscara, na tej samej gali, na której on przegrał 11. „Nie masz się co martwić”. Podziękowałem mu i powiedziałem, że ma 100 procent racji. Był to niesamowitym moment, dający wiele pewności siebie na przyszłość. Dziękuję Akademii za tę nominację.

Dziękuję za tę rozmowę, była bardzo pouczająca i inspirująca.

Jeśli nie chcecie czytać zapisu naszej rozmowy, możecie ją sobie obejrzeć w wersji nieco bardziej raw. Pan Christian to znakomity rozmówca, z którym chciałoby się pogadać dłużej niż te trochę ponad 20 minut.

Start typing and press Enter to search