Jak się pisze oscarowy scenariusz? – wywiad z Angelo Tijssensem, scenarzystą „Blisko”

Maciej: Na początek chciałem pogratulować Ci filmu. Było to niesamowite przeżycie. Oglądałem go podczas festiwalu Nowe Horyzonty, jakieś 7-8 miesięcy temu. Po seansie nie potrafiłem dojść do siebie, chodziłem po mieście, zagłębiając się w myślach i płacząc. Było to lekko kompromitujące, ale samo doświadczenie wspominam jako spełnione, wstrząsające, poruszające. Czy jest to częsta reakcja na „Blisko”?

Angelo Tijssens: Tak, na pewno nie jesteś pierwszym, który tak zareagował na „Blisko”. To wspaniałe, że nasz film ma taki wpływ na ludzi. Wzruszenie oznacza, że film przypomina nam o tym czasie, kiedy mieliśmy po 13 lat, ale też o przyjaciołach, których straciliśmy, tych których odepchnęliśmy, lub którzy nas odepchnęli. W filmie jest pokazane tak dużo tematów do potencjalnego przepracowania – traktuję te wszystkie reakcje jako wielki komplement dla nas jako twórców, oraz jako akt hojności ze strony widzów, którzy angażują się w historię i chcą być jej częścią. To jedna z najpiękniejszych i najważniejszych rzeczy jaką można osiągnąć będąc filmowcem.

M: Czy historia ukazana w filmie jest czymś Ci znanym, wynika z Waszej przeszłości, bo z Lukasem Dhonetem współpracujecie już po raz drugi, czy jednak jest to coś wymyślonego, zupełnie wyjętego z wyobraźni?

Blisko - mBank Pokazy Galowe | Nowe Horyzonty

Angelo: Oczywiście obydwaj byliśmy kiedyś 12-latkami. Był to taki czas, kiedy myśleliśmy o sobie jako o tych słabszych ogniwach, tych nierównych reszcie. Naśmiewano się z nas, bo wyglądaliśmy zbyt kobieco. Więc tak, to jest coś czego mniej lub bardziej doświadczyliśmy, zresztą myślę, że większość z nas coś takiego przeżywała. Nie jest to może w pełni autobiograficzny film, ale nie musieliśmy w nim wymyślać, wyobrażać sobie jakby to było, bo to jest do pewnego stopnia na pewno nasza historia. To byliśmy my, na boisku, w klasie, w naszych sypialniach, w domach.

M: A czy to jest zawsze Wasze podejście: wybrać coś ze swojej przeszłości i spróbować przerobić na historię na tyle głęboką, wciągającą, fascynującą, aby zadziałała jako doświadczenie filmowe?

Angelo: Przy pierwszym filmie, „Dziewczynie” mieliśmy do czynienia oczywiście z historią transpłciowej baleriny – żaden z nas nie jest trans, żaden z nas nie tańczy. Szukamy jednak w każdej historii czegoś co rezonuje z nami emocjonalnie, co potrafi nas poruszyć. Opowiadamy takie historie, bo czujemy, że możemy mieć coś wspólnego z głównymi bohaterami albo zwyczajnie uważamy, że takich historii się nie opowiada, a trzeba. Więc nawet jeśli miałbym robić film o latających smokach na innej planecie, dziejący się w średniowiecznej wiosce (nie planuję takiego filmu, żeby nie było), to mógłbym się tego podjąć tylko pod jednym warunkiem: że byłoby w nim miejsce na mnie, na moje spojrzenie na świat. W tym sensie można powiedzieć, że do pewnego stopnia wszystko, co będziemy robić w przyszłości musi być po części autobiograficzne.

M: Jak zaczynacie pracę przy nowym projekcie? Czy rozpoczynacie pisanie razem, czy osobno, a może Ty zaczynasz, a Lukas dołącza na późniejszym etapie? Jak to u Was wygląda od początku?

Close (2022) - IMDb

Angelo: Nie piszemy razem. Nawet nie spędzamy czasu w jednym pomieszczeniu w trakcie pisania, zdarzyło się to może raz lub dwa, ale stanowiło wyjątek od reguły. Nasz proces jest prosty: rozmawiamy, oglądamy, czasem siedzimy w milczeniu. Lukasz przychodzi do mnie, ja robię lunch, zupę. A potem rozmawiamy i rozmawiamy, trochę w nieskończoność. Następnie przychodzi czas na czytanie książek, dokumentów, rozpraw akademickich, badań. Najważniejsze w naszej współpracy jest to, że zadajemy sobie te same pytania, ale zmieniając często ich znaczenie, poszukując nowych odpowiedzi, ale też tworząc nowe problemy, nowe kwestie do rozwiązania. Aż w końcu coś się z tego krystalizuje, wtedy wracamy do siebie i tworzymy pierwszy draft, a właściwie drafty, które potem czytamy i staramy się na nich budować. Powtarzamy to na tyle dużo razy, aby w końcu dojść do czegoś wystarczająco dobrego, co pozwoli aktorom zrobić swoją robotę. I ruszamy dalej.

M: A jakbyś określił samego Lukasa – czy jest on jak precyzyjny chirurg, który przygotowuje się w detalach do wszystkiego, czy jednak na planie panuje chaos, z którego wyłania się potem magia?

Angelo: Jako reżyser…? Jako reżyser Lukas łączy te dwie postawy – z jednej strony jest bardzo precyzyjny, dokładnie wie czego chce, a może bardziej co i jak chce powiedzieć. Jest taki ciekawy, piękny obraz człowieka który trzyma w dłoniach piasek, i dopóki ma otwarte dłonie, to ten piasek w nich pozostaje, a dopiero później, jak zaczyna ściskać dłonie, to piasek ucieka, znika. Ja myślę, że Lukas pozostaje jak te otwarte dłonie – wobec aktorów, operatorów, dźwiękowców. On im ufa, daje im wolność, żeby robili swoją robotę na tyle rzetelnie, aby móc pokazać to, co on chce przekazać, co on chce opowiedzieć. Przekazuje im swoją miłość i zaufanie, nie jest zaś człowiekiem, który wymusza na innych swoją wolę i sposób działania. Oni odzwajemniają się tym samym, mogą ufać założeniom, które Lukas przedstawia, jego wizji, opowieści, bohaterom. Jeśli Lukas jest dobrze przygotowany, a jest zawsze, to daje tę pewność, tę podstawę do działania. Sądzę, że jako reżyser Lukas nie manipuluje, stawia na wiele prób, ale szuka za każdym razem różnych wariantów scen. Stara się, żeby aktorzy wyczuli ten konkretny moment, nie daje im wskazówek polegających na konkretnych sposobach wypowiadania kwestii.

M: Czy taka wolność dla aktorów była w ogóle możliwa do osiągnięcia w przypadku tego filmu, bo przecież główne role grali bardzo młodzi chłopcy, którzy nie mieli tyle doświadczenia, co np. główny aktor z „Dziewczyny”? Czy nie wymagało to większej ilości wskazówek?

Angelo: Lukas przygotowywał aktorów na to co się będzie działo. Przez 6 miesięcy rozmawiali, spędzali ze sobą bardzo dużo czasu, przygotowując się do ról. Prowadziliśmy rozmowy z rodzicami, ale też z operatorami – chodziło o zbudowanie zaufania między nami wszystkimi. Chciałbym podkreśli jedną rzecz: im można było zaufać, a nawet trzeba było, bo jako nastolatkowie grali nastolatków, a więc sami wiedzieli lepiej jak się zachowywać, jak rozmawiać. Te ich zachowania były naturalne. Kiedy obserwowaliśmy ich na ostatnim etapie castingu, było widać naturalną chemię między nimi, takie filmowe „przyciąganie”. Pomagali sobie, wspierali się na planie, a więc ta ich ekranowa przyjaźń nie musiała być przez nas wywoływana. To wszystko wyszło naturalnie. Oni naprawdę stali się przyjaciółmi, dzięki czemu mogliśmy im zaufać, że oni ożyją na ekranie, a nie pozostaną kukiełkami w naszych rękach. Ich relacje stały się tak bliskie, że wierzymy w to co oglądamy.

Close (2022) - Filmaffinity

M: Pełna zgoda – ta ich przyjaźń wygląda bardzo prawdziwie. Na koniec nie mogę sobie odmówić pytania o Oscary…czy aktualnie uczestniczysz w kampanii oscarowej?

Angelo: Aktualnie jestem w Londynie. Jestem na nogach od samego rana, rozmawiamy z prasą. Lukas niedawno robił to samo w Paryżu, kiedy ja przebywałem i pracowałem na rzecz filmu w Holandii. Dzieje się dużo, przechodzimy z jednej sesji Q&A na drugą. Lukas zaraz leci ponownie do Los Angeles. Prowadzimy kampanię, jest to niesamowite doświadczenie. Fakt nominacji jest oczywiście wielkim zaszczytem dla nas.

M: Znacie swoją konkurencję…oglądałeś resztę filmów nominowanych? My przecież „konkurujemy”, bo w kategorii jest też „Io”.

Angelo: Widziałem większość. To dobrze, że jest ich tylko 5, bo i tak część ominąłem. Wspaniałe jest to, że nasza sztuka, sztuka filmowa ma charakter globalny, i ciekawe jednocześnie, że została „upchnięta” do tak małej kategorii, zaledwie pięciu filmów. Oczywiście z twórcami „Io” znamy się jeszcze z Cannes, gdzie obydwa filmy dostały nagrody.

Taka rywalizacja jest dla mnie czymś dziwnym, ciężko bowiem porównywać ze sobą tak różne filmowe dzieła, tak różne podejścia. Nie ma takie mierzalnego testu, który film jest najlepszy, to nie igrzyska olimpijskie. W naszej „rywalizacji” chodzi o gust, o odbiór widowni, który różnić się może w zależności od dnia czy miejsca. Różni się też w oczywisty sposób od gustu członków Akademii. Zwycięstwo byłoby spełnieniem marzeń, ale tak naprawdę to, co sprawia, że jestem szczęśliwy (dop. w związku z Oscarami), jest fakt, że więcej ludzi obejrzy nasz film, więcej ludzi będzie chciało o nim rozmawiać, spróbuje przepracować różne problemy. Nasz film może do tego inspirować. Więc to jest chyba największym walorem bycia nominowanym: możliwość dotarcia do większej liczby osób z naszym przekazem.

M: Takim przekazem chciałbym zakończyć, bo ja podobnie podchodzę do Oscarów: sensem tych nagród jest możliwość dotarcia mniejszych filmów do ludzi, którzy pewnie bez wyróżnienia przez Akademię na ten czy inny film nie zwróciliby uwagi.

Naszych czytelników i słuchaczy (widzów następnym razem, jak nie będzie takich problemów technicznych), zachęcam do wizyty w kinie. Nie zapomnijcie chusteczek – podziękujecie później 🙂

Do zobaczenia w kinach na wspaniałym „Blisko”!

Wersja audio:

Start typing and press Enter to search