„Oppenheimer” jest jednym z faworytów tegorocznej edycji Oscarów, a ja mam ochotę na re-watch „Memento”, „Prestiżu” i „Mrocznego Rycerza”.
Przed laty miałem zaszczyt i przyjemność pogadać z Jonathanem Nolanem, m.in. o tym filmach. Wywiad, który pierwotnie ukazał się na łamach portalu stopklatka.pl można przeczytać poniżej.
Michał: W „Mroczny Rycerz powstaje” bohater, którego zagrał Joseph Gordon Levitt wyjaśnia Bruce’owi Wayne’owi, jak uświadomił sobie, że tamten jest Batmanem. Skojarzyło mi się to z fragmentem filmu „Prestiż”, w którym mały chłopczyk dostrzega fałsz magicznego triku wykonywanego przez postać, w którą wcielił się Christian Bale. Co sądzisz o tym skojarzeniu?
Jonathan Nolan: Dzieci posiadają moc dostrzegania rzeczy, których inni nie widzą. Nigdy nie zapomnę rozmów z magikami, które przeprowadzaliśmy w czasie prac nad scenariuszem „Prestiżu”. Okazało się wtedy, że najbardziej wymagającą publicznością są właśnie dzieci, ponieważ nie przestawiają się jeszcze na wiarę w kłamstwo. Widzą rzeczy takimi, jakie są; mają inną więź ze wszechświatem. Od początku mnie to fascynowało i sam dostrzegam łącznik między dwiema wskazanymi przez ciebie scenami. Jeżeli ktokolwiek miałby rozpoznać, że Wayne jest Batmanem, byłby to właśnie dzieciak. Przyznam szczerze, że sam dostrzegam coraz mniej. Kiedy dziś rano wychodziłem z domu, zapomniałem wziąć ze sobą telefon. Zmusiło mnie to do bacznego przyglądania się światu wokół mnie. Uważam, że dorośli zatracają tę umiejętność.
Michał: Czy właśnie dlatego w „Prestiżu” ważniejszą rolę od magii odgrywa technologia, reprezentowana przez pomysły Nikoli Tesli?
Jonathan: Wzięliśmy to z literackiego pierwowzoru. Jednym z powodów, dla których zainteresowaliśmy się tą książką, był fakt, że pokazano w niej magię jako science fiction, a nie fantasy.
Michał: Co sądzisz o Tesli?
Jonathan: Jestem jego wielkim fanem. W pewnym sensie charakteryzowało go dziecięce spojrzenie na wszechświat i właśnie dlatego dostrzegał więcej niż inni. Jego wynalazki i idee zrewolucjonizowały świat. Pamiętaj, że wciąż korzystamy z wynalezionej przez niego elektrycznej produkcji i systemu dystrybucji energii. Jedną z jego obsesji była koncepcja związana z wolną energią. Kryje się w niej tragizm tej postaci. Wiele osób wciąż stara się wprowadzić tę teorię w życie.
Michał: Jak wyglądała praca nad scenariuszem do filmu „Prestiż”?
Jonathan: Uważam, że nie należy robić zbyt wielkiego rozeznania w temacie, bo wówczas można się pogubić. Przeczytałem zarówno książkę Christophera Priesta, jak i wiele biografii wybitnych dziewiętnastowiecznych magików. Poza tym nie zapominajmy, że w czasach narodzin kina, filmy były czymś na kształt magicznego triku i automatu, który przenosił widzów w świat magii.
Pojechałem też do Kolorado, żeby zbadać, co pozostało z dziedzictwa Tesli. Odkryłem, że znajduje się tam jego muzeum, z którego skradziono większość eksponatów. Jest to bardzo w stylu tego naukowca i dostrzegam w tym pewną ironię. Następnie udaliśmy się do prywatnego klubu magii w Los Angeles. Wiele koncepcji zawartych w scenariuszu stworzyliśmy na podstawie rozmów z miejscowymi magikami. Chociażby to, jak istotną rolę odgrywa w pracy magika przyglądanie się reakcji widowni.
Michał: Opowiedz, proszę, co było dla ciebie inspiracją do napisania opowiadania „Memento Mori”.
Jonathan: Zafascynowała mnie koncepcja zapominania. W czasie studiów przeczytałem psychologiczne książki poświęcone temu zagadnieniu. W niekończących się lukach w pamięci jest tragizm, ale także coś unikalnego. Wyobraźmy sobie, że budzimy się rano, planujemy coś, a wieczorem, jeśli mamy szczęście, pamiętamy tylko część z tego, co sobie zaplanowaliśmy. Reszta – mówiąc metaforycznie – wyleciała przez okno.
Michał: W twoim opowiadaniu pojawia się zdanie, że zawody, w których lepiej jest zapominać, to prostytucja i polityka. Masz coś, o czym sam chciałbyś zapomnieć?
Jonathan: (Śmiech). Wolę pamiętać. W filmie „Memento” wszystko koncentruje się wokół tego, że od pewnego momentu Leonard zawsze zapomina. Uczynił z siebie zakładnika własnych wspomnień i podporządkował je konkretnemu celowi. Nie może jednak cały czas nie pamiętać. Proces i ewolucja tego zjawiska bardzo mnie fascynuje. Ironia kryje się w fakcie, że Leonard z jednej strony nie może zapamiętać, a z drugiej – zapomnieć. Wpadł w pułapkę wspomnień i pragnienia zemsty.
Michał: Czy zastanawiałeś się, jak zachowałbyś się na jego miejscu?
Jonathan: (Śmiech). Nie sądzę, bym robił sobie tatuaże. Nie mam żadnego i nie przepadam za nimi. Na dodatek Polaroid został wycofany ze sprzedaży. W dzisiejszych czasach Leonard używałby Smartfona i korzystałby z internetu. Obecnie używamy ich tak często, że czasem trzeba uważać, by się nie rozproszyć i nie spowodować wypadku samochodowego. Koncentracja sprawia nam coraz większe problemy. Kiedy robiliśmy ten film to, co ma miejsce teraz wydawało się abstrakcją. W telefonach ustawiamy sobie plan dnia i nasz dzień koncentruje się wokół wykonywania kolejnych zapisanych w nim zadań. Stopniowo stajemy się coraz bardziej podobni do Leonarda Shelby’ego.
Michał: Co jest twoim zdaniem trudniejsze: pisanie scenariusza czy robienie filmu?
Jonathan: (Śmiech). Każda z tych dziedzin niesie w sobie inne wyzwanie. Kręcenie filmów nie jest łatwe, ale daje wielką satysfakcję. Różni się od pisania – przebywasz w konkretnych miejscach i musisz nakręcić określoną ilość scen, dysponując takimi warunkami, jakie otrzymałeś. Równocześnie napotykasz różne przeciwności. Kiedy piszesz, twoim przeciwnikiem jest natomiast… nic, to znaczy puste strony, które masz za zadanie zapełnić tekstem. Trzeba być w tym dobrym. Podczas pisania scenariusza na sześć miesięcy zamykasz się w pokoju i pracujesz nad nim w pocie czoła. Kolejne pół roku spędzasz zaś na planie z grupą fantastycznych przyjaciół, zastanawiając się, jak przerobić to wszystko na film. To sprawia wielką frajdę.
Michał: Przygotowujesz scenariusz serialu „Westworld”.
Jonathan: Nie mogę powiedzieć na jego temat zbyt wiele. Bazujemy na wielkim filmie Michaela Crichtona. W naszym projekcie padną pytania dotyczące ludzkiej natury i tego, jakie konsekwencje niesie za sobą produkowanie sztucznych ludzi, których umieszcza się w określonym środowisku. Myślę, że wyjdzie z tego interesująca i mroczna historia. Pracuję nad serialem wspólnie z moją żoną i J.J. Abramsem.
Michał: Co sądzisz o pracy w telewizji?
Jonathan: Pisarzowi dostarcza to wielkiej frajdy. Pracując nad filmem, wpadasz na kilka dobrych pomysłów i potem musisz wybierać najlepsze z nich, które umieścisz w scenariuszu. W telewizji „problem” sprowadza się do czegoś zupełnie innego. W każdym tygodniu możesz się skupić na innym pomyśle i wyszaleć. Pozwala ci to na pogłębienie historii i postaci. W żadnym filmie nie wytworzysz takiej relacji między sobą, postaciami a widownią, jak w serialu. To magiczne medium. Zresztą zarówno kino, jak i telewizja są wyjątkowe.
Michał: Dlaczego tak zależało ci na zrealizowaniu właśnie takiego serialu, jak „Person of Interest”?
Jonathan: Fascynuje mnie zderzenie ludzi z technologią. Żyjemy w naprawdę wyjątkowych czasach. Zależało mi na pokazaniu, jak nasz świat się zmienia. Warto wracać do „Roku 1984″ George’a Orwella, bo na naszych oczach spełnia się koncepcja telewizji, którą nie tylko możesz oglądać, ale dzięki której sam jesteś obserwowany. Niestety, kurczy się ilość miejsc, do których dostęp ma tylko dana osoba i gdzie możemy być sami. Wystarczy przypomnieć sobie doniesienia mediów związane z inwigilacją Angeli Merkel. Zmusza nas to do uświadomienia sobie, że nikt nie jest nietykalny. Nowoczesne technologie z jednej strony mogą być wykorzystywane przez władze państwowe, a z drugiej narzędzia, takie jak Twitter czy Facebook umożliwiają organizowanie protestów w państwach walczących o niepodległość. Jednocześnie pozwalają tłumić rządzącym te protesty. Nigdy wcześniej nie było to możliwe na taką skalę.
Michał: Jak myślisz, jaka czeka nas przyszłość?
Jonathan: Nie mam pojęcia, ale fascynuje mnie to pytanie. Stawiamy je zarówno w „Person of Interest” i „Westworld”, jak i w „Interstellar”, nad którym pracuję z moim bratem. W ciągu ostatnich dwustu lat świat niesamowicie się zmienił. W dziewiętnastym wieku nastąpiło wielkie nagromadzenie zła. Dwudziesty wiek był natomiast niezwykły i wszystko wskazuje na to, że podobnie będzie z dwudziestym pierwszym wiekiem. Co dziesięć lat następuje technologiczny progres. Aktualnie każdy jest w sieci i ma telefon komórkowy. Warto przyglądać się postępowi, który następuje w krajach azjatyckich i afrykańskich. Jeszcze nigdy świat nie był tak ze sobą skomunikowany, a rezultaty tego są naprawdę intrygujące. Jak wspomniałem, skostniałe reżimy bardzo się ich obawiają.
Michał: Skoro zbaczamy na politykę, chciałbym cię zapytać, co sądzisz o interpretacji „Mrocznego Rycerza”, dokonanej przez Slavoja Zizka, który powiedział, że wynika z tego filmu, że aby społeczeństwo prawidłowo funkcjonowało, musi być zbudowane na kłamstwie.
Jonathan: To bardzo interesujące. Nigdy nie mieliśmy intencji, żeby ten film był politycznym manifestem. „Mroczny Rycerz” stawia pytania, ale nie daje żadnych odpowiedzi. Jedno z ważnych pytań, jakie w nim pada, brzmi, czy kłamstwo jest konieczne, by zachować pokój. Warto spojrzeć na ten problem w kontekście WikiLeaks i współczesnej dyplomacji. Żyjemy w erze post-kłamstwa. Wiele kłamstw poszło w niepamięć i na różne sposoby można manipulować prawdą, przy użyciu technologii. Coraz trudniej od tego uciec. Manipulacja staje się coraz ważniejszym narzędziem w rękach polityków.
Michał: Obawiasz się, że obudzimy się pewnego dnia w orwellowskim świecie?
Jonathan: Trochę tak. Orwell był bardzo bystrym człowiekiem. Spróbujmy sobie wyobrazić, jak świat będzie wyglądał za dziesięć albo piętnaście lat. Załóżmy, że będzie można mieć wtedy dostęp do informacji na temat wszystkich obywateli. To przerażające.
Michał: Masz jakiś wymarzony projekt, który chciałbyś zrealizować?
Jonathan: Moje marzenie spełniło się, kiedy uczestniczyłem w realizowaniu „Batmana”. To mój ukochany komiksowy bohater, od kiedy skończyłem dziesięć lat. Marzy mi się natomiast wyreżyserowanie własnego filmu, najlepiej science fiction. Mógłbym w nieskończoność wracać do tego gatunku. Interesują mnie takie produkcje jak „Prestiż”, ‘Mroczny Rycerz”, „Person of Interest”, czy „Interstellar”, których akcja rozgrywa się w prawdziwym świecie kryjącym w sobie jakiś sekret; coś wykraczającego poza normę.
Michał: Co jest z ciebie w postaci Batmana?
Jonathan: (Śmiech). Dobre pytanie. Dorastałem w Wielkiej Brytanii i gdy przeprowadziłem się do Stanów Zjednoczonych, mój akcent nie brzmiał tak jak u innych dzieci. Nie rozumiałem też różnic kulturowych. Byłem wtedy na etapie studiów i musiałem się nauczyć udawać, że jestem Amerykaninem. Mój cel sprowadzał się do wykombinowania, w jaki sposób mówić jak mieszkaniec Stanów. Na szczęście udało mi się to bardzo szybko, bo w Chicago bycie Anglikiem nie było zbyt popularne. Mogłeś być Irlandczykiem albo Polakiem, ale nie osobą pochodzącą z Anglii (śmiech).
Właśnie pod tym względem najbliżej mi do Bruce’a Wayne’a. Jego wcielenia można podzielić na trzy kategorie, które dostarczają wielkiej frajdy w czasie pisania scenariusza. Z jednej strony jest to bogacz i playboy, a z drugiej – prawdziwy Wayne, który przeżył w dzieciństwie traumę i ma problem z relacjami międzyludzkimi. Trzecim jest Batman. Nie ukrywam, że największą frajdę sprawiało nam tworzenie Bruce’a – bogacza. Zabawne są chociażby sceny z „Batman: początek” w hotelu i restauracji. Jako człowiek naprawdę musiał się nauczyć wchodzić w skórę kogoś takiego.
Michał: Nie zapytam cię, ile jest w tobie z Jokera czy Bane’a, ale którego z tych łotrów cenisz najbardziej.
Jonathan: (Śmiech) Obaj są wspaniali. To niesamowite doświadczenie, gdy współtworzysz postać Jokera, a potem widzisz efekty w postaci porywającej roli Heatha Ledgera. To unikalne przeżycie.
Rozmawiał: Michał Hernes (dla Stopklatka.pl)