Lekcja empatii. Mariusz Rusiński o filmie „Moja siostra”

– „Moja siostra” opowiada o tym, jak rozmawiać na trudne tematy, które często są w rodzinie tematami tabu oraz o tym, jak z empatią patrzeć na drugiego członka rodziny i jak mu pomóc, a nie go oceniać – mówi nam Mariusz Rusiński, laureat nagrody dla autora filmu prezentowanego w sekcji Shortlista 24. MFF Nowe Horyzonty.

Przypominamy, że jeszcze do 4 sierpnia Nowe Horyzonty można zaprosić do swoich domów za sprawą wirtualnej odsłony wydarzenia. Do wyboru jest aż 96 tytułów: filmy pełno- i krótkometrażowe, w tym filmy z sekcji Shortlista.

Michał Hernes: Można by pomyśleć, że kiedy realizuje się film dokumentalny o własnej rodzinie, będzie to łatwiejsze niż kręcenie filmu o obcych ludziach, ale niekoniecznie tak jest, prawda?

Mariusz Rusiński: Gdy obserwujesz z kamerą swoją rodzinę, czyli bliskie ci osoby, zupełnie nie masz dystansu do całej sytuacji. Traci się go także w trakcie montażu. Trudno patrzeć na to pod kątem filmowym i przeprowadzić ten proces do samego końca.

Michał Hernes: W filmie „Moja siostra” przejmujący jest chociażby fragment, w którym odkładasz kamerę na bok.

Mariusz Rusiński: To moment, w którym poczułem, że nie mogę tego filmować, tylko muszę być po prostu synem, który przytuli płaczącą matkę. W trakcie pracy nad tym filmem dużo było momentów, w których czułem, że pewna granica może zostać przekroczona, a nie mogę do tego doprowadzić. Byłem w ciągłym kontakcie z rodzinnymi terapeutami i sporo rzeczy nie nagrałem. Ten film nas ze sobą zbliżył i jesteśmy naprawdę zadowoleni z tego, że zrobiliśmy coś razem jako rodzina.

Michał Hernes: Padają w nim słowa, że praca nad tym filmem to lekcja empatii.

Mariusz Rusiński: „Moja siostra” opowiada o tym, jak rozmawiać na trudne tematy, które często są w rodzinie tematami tabu oraz o tym, jak z empatią patrzeć na drugiego członka rodziny i jak mu pomóc, a nie go oceniać.

Michał Hernes: Dlatego zdecydowałeś się zrealizować tę produkcję?

Mariusz Rusiński: Chciałem ją zrobić, bo nie wiedziałem, jak się komunikować. Z mojej perspektywy jest to film o moim otwieraniu się na całą tę sytuację. Przez cały czas towarzyszyła nam nadzieja, że to się dobrze skończy. Założyłem sobie, że będę się chwalił tym filmem tylko, jeżeli tak się stanie. Na szczęście Zuzia nie bierze narkotyków i jesteśmy ze sobą bliżej. Chciałem pokazać innym rodzinom, że można uporać się nawet z tak trudną sytuacją.

Michał Hernes: Czyli równie dobrze „Moja siostra” mogła nie ujrzeć światła dziennego.

Mariusz Rusiński: Było takie ryzyko. Gdyby sprawy potoczyły się źle albo jeszcze gorzej, to absolutnie nie chciałbym go skończyć.

Michał Hernes: Czy ta produkcja jest dla Ciebie formą terapii czy raczej wstępem do terapii?

Mariusz Rusiński: Ma walor terapeutyczny, ale nie jest profesjonalną terapią, bo nie ma w nim terapeuty. Ten film nam pomógł i dodał coś do wszystkich terapii, przez które przechodziliśmy.

Michał Hernes: Możliwe, że Twój film obejrzy ktoś z podobnymi problemami i seans będzie dla niego inspirujący.

Mariusz Rusiński: Mam nadzieję. Zdarzyło się kilka sytuacji, kiedy to ktoś po obejrzeniu tego filmu bardzo emocjonalnie się otworzył. Chociażby rodzice, którzy mówili mi, że mają w domu podobną sytuację albo młodzi ludzie mówiący, że sami mieli taki problem – ze sobą lub swoim rodzeństwem. Widzowie dziękowali mi, mówiąc że ten film przywraca im wiarę w wyjście z tej sytuacji i próbę jej naprawienia. Mam nadzieję, że „Moja siostra” będzie dalej służyć jako coś, w czym można się przyjrzeć – z perspektywy rodzica, dziecka bądź rodzeństwa.

Michał Hernes: Czyli wierzysz, że Twój film będzie dla innych lekarstwem, a niekoniecznie trucizną (w zależności od tego, jak go odbiorą)?

Mariusz Rusiński: Tak. Myślę, że nie należy traktować narkotyków jako tematu tabu, tylko o tym mówić. Trzeba pomagać, a nie oceniać. Mam nadzieję, że ten film może komuś pomóc. Nawet jeśli pomoże jednej rodzinie, będzie to dla mnie sukces.

Michał Hernes: Nie zastanawiałeś się w trakcie kręcenia, czy bardziej skierować kamerę na siebie?

Mariusz Ruciński: Tak, ale „Moja siostra” jest o tym, że chowam się za kamerą, a potem stopniowo zza niej wychodzę i się przed nią pokazuję. Na początku jestem zamknięty w sobie, by później emocjonalnie się otworzyć.

Michał Hernes: Czy Twoja rodzina się szybko oswoiła z kamerą?

Mariusz Ruciński: Paradoksalnie nie, ale Zuzia bardzo chciała, żeby ten film powstał – żebyśmy zrobili coś razem. Chciała za pośrednictwem filmowego medium opowiedzieć o swoich problemach. Gdy nasi rodzice zobaczyli, że ona tego chce, także chcieli to dla niej zrobić. W trakcie kręcenia tego filmu spędziliśmy ze sobą bardzo dużo czasu, także pozaekranowego. Ten czas był bardzo ważny dla całej naszej rodziny – wychodziliśmy razem, chociażby na obiady, i bardzo się ze sobą zbliżyliśmy. Paradoksalnie okres kręcenia tego filmu był bardzo dobrym czasem właśnie dlatego, że umożliwił nam, by bardziej się ze sobą zbliżyć.

Michał Hernes: W filmach dokumentalnych ciekawe są dla mnie te momenty, kiedy bohaterowie zaczynają się kłócić. Odnoszę wrażenie, że zapominają wówczas o obecności kamery i są bardziej szczerzy. Jak wyglądało to w przypadku Twojego filmu?

Mariusz Rusiński: To trudne, bo to nie są profesjonalni aktorzy, ale szukaliśmy naturalności i pojawiła się po kilku wstępnych dniach zdjęciowych. Potem rodzina zapomniała o tym, że towarzyszy nam kamera. Uważam, że to wyszło i że można dostrzec w tym filmie naturalność.

Michał Hernes: Jak długo trwał ten proces?

Mariusz Rusiński: Prawie trzy lata. Zdjęcia zajęły nam ponad dwa lata, a montaż – rok. To był bardzo długi proces szukania balansu tak, żeby opowiedzieć historię przemiany naszej rodziny. Potrzebowaliśmy do tego czasu.

Michał Hernes: Zastanawiam się nad tym, czy zakończenie tego filmu jest końcem tej historii i czy nie zakończyłeś go w momencie, gdy ta historia daje nadzieję.

Mariusz Rusiński: Zakończenie filmu nie jest jednoznacznie dobre, tylko dość otwarte, ale chciałem opowiedzieć o tym, że coś się poprawiło – że trochę się do siebie zbliżyliśmy i pewne komunikacyjne mury zostały skruszone. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że sytuacja naprawdę się polepszyła – Zuzia już od dwóch lat nie bierze narkotyków i jako rodzina jesteśmy ze sobą bliżej.

Michał Hernes: Czego praca nad tym filmem nauczyła Ciebie jako filmowca?

Mariusz Rusiński: Tego, jak pracować z bohaterami, żeby nie przekroczyć ich granic. W trakcie pracy nad tym filmem miałem to cały czas z tyłu głowy i uwrażliwiło mnie na to ludźmi, z którymi pracuję, żeby stworzyć ten film. Bardzo dużo nauczyłem się też od strony montażowej, bo proces montażu był bardzo trudny. Przesłanie „Mojej siostry” miało być takie, że nikt nie jest bezpośrednio winny tej sytuacji i wina rozkłada się na poszczególne osoby. Wiązało się to z dużą odpowiedzialnością, bo gdybym wyciął albo dołożył jedną scenę mogłoby doprowadzić do tego, że któryś z bohaterów byłby winny tej sytuacji. To było skomplikowane, ale nauczyło mnie, jak podchodzić do montażu filmu dokumentalnego, jak wypośrodkować pewne akcenty i nie przekraczać granic.

Michał Hernes: Pytanie, jak zmieścić to wszystko w krótkim metrażu.

Mariusz Rusiński: To było bardzo trudne i początkowo mieliśmy nawet godzinną wersję filmu, a potem skróciliśmy ją do pół godziny, bo to format, który Studio Munka gwarantowało w ramach programu „Pierwszy dokument”. Wyzwanie polegało na tym, żeby opowiedzieć o tym wszystkim w pół godziny.

Michał Hernes: A czy ten rozdział filmowania Twojej rodziny jest dla Ciebie zamknięty?

Mariusz Rusiński: Myślę, że tak. Nie mam w tym momencie żadnego pomysłu na film o rodzinie. Zrealizowałem kolejny film dokumentalny w Szkole Filmowej w Łodzi i pracuję nad 30-minutowym horrorem. Uwielbiam oglądać horrory i bać się w trakcie seansu, zawsze marzyłem więc o zrobieniu filmu grozy. To bardzo trudne, ale myślę, że to fajne wyzwanie. Wydaje mi się, że potrzeba sporo odwagi, żeby zrobić w Polsce horror, bo odnoszę wrażenie, że to w naszym kraju nieodkryty gatunek. Mam nadzieję, że to się zmieni.

Michał Hernes: O czym będzie opowiadać Twój horror?

Mariusz Rusiński: O toksycznej męskości i toksycznym związku. Pojawi się w nim wiele nawiązań do klasyki horroru, ale moją największą inspiracją są filmu Ariego Astera, takie jak „Hereditary. Dziedzictwo” i „Midsommar”.

Michał Hernes: Trzymam kciuki i gratuluję filmu „Moja siostra”.

Start typing and press Enter to search