Wenecja 2024 – Queer

Witajcie w chaosie.

Zanim „Queer” Luki Guadagnino został pokazany na Lido przebył długą drogę na stole montażowym. Pierwotna wersja trwała ponad trzy godziny, druga liczyła sobie dwie i pół, a ostateczna (ukończona podobno parę tygodni przed festiwalem) trwa 135 minut. I niestety to widać, bo nowe dzieło Guadagnino to zagubiony w czasie i przestrzeni wyrób filmopodobny, zmontowany bez ładu, z wyraźnymi lukami (hehe) w fabule.

Obraz ten składa się z trzech rozdziałów i w zasadzie tylko pierwszy jest naprawdę godny uwagi, później to już równia pochyła… Zaczyna się pięknie, tętniące nocne życie w Meksyku, spelunki, tequila sączona jedna po drugiej. Lee (Daniel Craig) niczym joyce’owski bohater Stephen Dedalus włóczy się po mieście szukając romansu (miłości?) w barach wątpliwej jakości. Pewnego dnia spotyka młodego mężczyznę, który od razu wpada mu w oko. Od tej chwili Lee pragnie tylko jednego – wspólnego życia ze swoim wybrankiem. Tak upływa pierwsza godzina filmu na niespiesznym konsumowaniu la dolce vita.

Później przychodzą dwa rozdziały, o których chciałbym jak najszybciej zapomnieć. Chaotyczne, pozbawione sensu scenki zażywania twardych narkotyków i totalnie kiczowatych halucynacji (scena ze sztucznym wężem w CGI wywołuje śmiech zażenowania…). Mam wrażenie, że reżyser nie do końca wiedział co chce tym filmem przekazać. Miotany pomiędzy wersjami zgubił zmysł, którego przecież nie brakowało w jego poprzednich dziełach.

Ale „Queer” na pewno znajdzie swojego widza, bo to obraz podobny do „mother!” Darrena Aronofsky’ego. Film tak zły, że aż dobry? Dla niektórych może tak…

Start typing and press Enter to search