Po pojawieniu się Pasji Mela Gibsona, Hollywood przez niemal dekadę nie sięgało po tematy biblijne, wiedząc zapewne że nikt nie będzie w stanie przedstawić ich tak realistycznie, z tak wielką siłą oddziaływania. Darrenowi Aronofsky’emu prawie się udało.
Aronofsky wybrał jeden z najbardziej znanych i najciekawszych motywów biblijnych – historię Noego, człowieka który dzięki wybudowaniu arki przeżył potop, ratując przy tym zwierzęta. Ubrał swoją opowieść jednak w zupełne inne szaty niż te, które typowo kojarzą nam się z Noem. U Aronofsky’ego ten pierwszy wielki patriarcha biblijny nie jest człowiekiem bez skazy, bezmyślnie wypełniającym boskie nakazy. Jest świetnie skonstruowaną postacią, w której pełno jest wątpliwości, która nie do końca rozumie polecenia Stwórcy, która w końcu jak nikt inny potrafi rozpoznać grzeszność i słabości ludzi. Russell Crowe dawno nie był tak dobry jak w Noe: Wybranym przez Boga. Jego kreacja, po serii słabszych występów, przypomina, że na początku pierwszej dekady lat 2000nych nie było lepszego aktora w Hollywood. W dużej mierze dzięki charyzmie Crowe’a i bardzo sprawnej reżyserii Aronofsky’ego, pierwszą część filmu, nazwijmy ją doprowadzającą do potopu, ogląda się chwilami rewelacyjnie. Jest w niej co prawda sporo pomysłów co najmniej wątpliwych, jak na przykład postacie upadłych aniołów z kamienia, ale po czasie można się do nich przyzwyczaić. Aronofsky przedstawia proces budowy arki, a potem sam moment nadejścia wielkiej wody, w sposób bardzo spektakularny. Chyba nikt dotąd nie pokazał żadnego z fragmentów Biblii tak mądrze korzystając z możliwości współczesnego kina. Sceny samego potopu, jak i nadejścia poszczególnych gatunków zwierząt zapierają dech w piersiach i pozostają w pamięci na długo. Największy problem jaki się pojawia w tej części, a jest potem niestety kontynuowany w życiu na arce, to mocne skupienie uwagi Aronofsky’ego na rodzinie Noego. Nie byłoby kwestii, gdyby ten wątek był poprowadzony konsekwentnie. Niestety, zamiast solidnej kreacji rodziny po przejściach, reżyser zrzuca na nią kolejne plagi, przez co obraz staje się bardziej histeryczny, niż wiarygodny. Generalnie z wejściem na pokład arki coś złego zaczyna się dziać się z Noe: Wybranym przez Boga. Aronofsky, dotąd bardzo stonowany i pewną ręką trzymający historię w garści (poza kuriozalnym podwątkiem z Matuzalemem w kompromitującej interpretacji Anthony’ego Hopkinsa), zaczyna udziwniać historię, która kompletnie traci swój realny wymiar. Pojawia się Tubal – Kain (szarżujący Ray Winstone), żyjący na arce w ukryciu przez bagatela kilka miesięcy. Jest też wątek ciąży Ili (fatalna Emma Watson), przez którą Noe postanawia wystąpić przeciwko swojej rodzinie, gdyż uważa że Bóg tego od niego wymaga. Niestety zamiast ciekawej konfrontacji bohaterów, kulminacja jest przeciągnięta i jakby wyjęta z zupełnie innego filmu. Jedynie Jennifer Connelly świetnie grająca żonę Noego stara się uratować wiarygodność tej części opowieści, co po części jej się udaje, gdyż jako jedyna potrafiła nadać jej nieco ludzkiego wymiaru. Niestety poza nią, zbyt dużo spraw w końcówce filmu zupełnie się nie zgadza. Przez to też całości nie można uznać za w pełni satysfakcjonującą.
Darren Aronofsky dla wielu jest grafomanem, dla innych wizjonerem kina. Po Noe: Wybranym przez Boga, filmie mającym błędy i niedociągnięcia, ale też ujawniającym przebłyski geniuszu, bliższy jestem temu drugiemu stwierdzeniu.
Noe: Wybrany przez Boga (reż. Darren Aronofsky)