Ostatnio swego rodzaju specjalnością Disneya stało się opowiadanie znanych i lubianych historii na nowo, z zupełnie innej perspektywy. Chociaż specjalność to chyba określenie nieco na wyrost, bo dotychczasowe próby, jak Alicja w Krainie Czarów Tima Burtona czy w szczególności katastrofalny Oz: wielki i potężny, kompletnie paliły na panewce. Czas jednak by ten trend odwrócić. Dzięki Czarownicy jest na to spora szansa.
Robert Stromberg, wybitny scenograf, na temat swojego debiutu wybrał historię śpiącej królewny. Postanowił ją opowiedzieć z perspektywy antagonisty tej historii – Diaboliny (w angielskim tłumaczeniu Maleficent). Pomysł jak się okazało trafiony w dziesiątkę! Jednak zacznijmy od rzeczy złych. Pierwszą, z perspektywy polskiego widza dość istotną, jest tłumaczenie tytułu. Kto podpowiedział dystrybutorom, żeby historię w której nie występuje ani jedna czarownica (przypomnę, że wróżka to coś zupełnie innego), nazwać właśnie Czarownicą? Nawołuję do wykazania się w tej sprawie odwagą cywilną i ukorzenia za tę niewiarygodną pomyłkę! Kiedy idzie o sam film, głównym problemem szybko staje się jeden z aktorów. Nazywa się Sharlto Copley, a gra postać dla całej historii niestety bardzo istotną – Stefana, który po latach stał się królem Stefanem. Występ Copleya w kolejnym hollywoodzkim hicie, potwierdza, że ten aktor potrafi grać tylko u Neilla Blomkampa. Inni reżyserzy, szczególnie tak niedoświadczeni jak Stromberg, zupełnie nie mogą do niego dotrzeć, co owocuje rolami takimi jak ta. Szalony król Stefan w interpretacji Copleya jest nudny, płytki i bezbarwny. Wina za to musi spaść po części na Stromberga, któremu zabrakło reżyserskiej sprawności do poprowadzenia swojego aktora. Zresztą reżysersko Czarownica (sic!) to klasyka, z jej wszystkimi słabościami i walorami. Na szczęście tych drugich jest więcej, dlatego też Stromberg może być chyba spokojny o to, że jego reżyserska przygoda nie będzie jednorazowa. To czego można się było po nim spodziewać dostaliśmy w nadmiarze – Czarownica to wizualna perełka, co ważne skonstruowana konsekwentnie, bez żadnych zmian tonacji. Stromberg, stylista jakich mało, okazał się także całkiem niezłym opowiadaczem historii, która nigdy nie nudzi, zaś niemal cały czas intryguje. Udało się Strombergowi sprawnie pomieszać w jednej opowieści kilka gatunków – jest tutaj trochę komedii (za którą odpowiedzialne są szczególnie trzy wróżki), dużo świetnego fantasy, ale też rewelacyjny dramat. Tym ostatnim zajmuje się największa gwiazda tego filmu, bez której nie okazałby się on takim sukcesem. Warto jej poświęcić osobny akapit.
Jeśli jesteście fanami dobrego aktorstwa, to musicie iść na Czarownicę. Poza kapitalną obsadą drugoplanową, cały sukces tego filmu jest wynikiem pracy Angeliny Jolie. Już po zwiastunach można było spodziewać się, że będzie dobrze. Jednak to co pokazała Jolie przeszło wszelkie oczekiwania. Jej Diabolina to popis aktorstwa na poziomie niesamowitym. Jolie w tej roli potrafi w jednej chwili zagrać dwie skrajnie różne emocje, odgrywa tutaj zarówno komedię, jak i dramat. Jest charyzmatyczna, groźna, przerażająco autentyczna. Jest po prostu rewelacyjna i gdyby Akademia Filmowa nagradzała takie filmy, to Jolie miałaby Oskara w kieszeni.
Czarownica bez Jolie byłaby pewnie filmem do obejrzenia, ale też do dość szybkiego zapomnienia. Dzięki niej może stać się wydarzeniem niezapomnianym. Sama Angelina zapracowała na połowę oceny, którą wystawiam. Oceny wysokiej.
Maciej Stasierski
Czarownica (reż. Robert Stromberg):