Jak już pisałem przy okazji Dawcy pamięci, moda na gatunek young adult adventure nie odpuszcza. Po obejrzeniu Więźnia labiryntu nie widzę przeciwwskazań, żeby tak miało być nadal.
Film ten nie jest tak ambitną propozycją jak Dawca pamięci, nie pokazuje zupełnie nowego świata, nie jest wizją tak kreatywną jak obraz Philipa Noyce’a. Debiut fabularny Wesa Balla jest raczej wariacją na temat eksperymentu na ludziach, którzy zamknięci w pewnej rzeczywistości tworzą społeczność opartą na bardzo ostrych, rygorystycznych zasadach. Wszyscy są podobni, nie chcą się wybijać ponad przeciętność. Jeśli jednak pojawi się ktoś ciekawy świata, ktoś nieprzeciętny, wtedy zasieje ferment. Taki jest właśnie Thomas (fantastyczny, bardzo subtelnie grający Dylan O’Brien). Jego zaciekłym rywalem okazuje się nie tylko tytułowy labirynt, ale też Gally (świetny Will Poulter).
Można mieć trochę do Wesa Balla pretensji. Jego brak doświadczenia reżyserskiego wychodzi szczególnie chwilach, kiedy nie potrafi rozluźnić atmosfery Więźnia labiryntu. Film ma tak poważny klimat, że można mieć wrażenie iż traktuje siebie zdecydowanie zbyt poważnie. Problemem są też nieco zbyt oczywiście przypisane role w rozgrywce, które rysują się właściwie od pierwszej sceny. Wiadomo, że Gally będzie antagonistą, wiadomo, że Alby będzie głosem rozsądku, w końcu też wiadomo, że Thomas będzie zarzewiem rewolucyjnych zmian, którego nie będzie się dało opanować. Na tym na szczęście jednak się kończą słabości tego naprawdę świetnego filmu. Stereotypowość rozpisanych ról Wess Ball nadrabia świetnym doborem wykonawców. Każdy ma tu coś do zagrania, młodzi, w dużej mierze mało znani aktorzy, grają z naprawdę godnym pochwały zaangażowaniem, dzięki któremu wierzy się, że mamy do czynienia z prawdziwymi ludźmi, a nie kukłami w zaproponowanej przez scenarzystów układance. Ważne jest w Więźniu labiryntu także to, że wokół tych bohaterów udało się stworzyć dobrze płynącą fabułę. Przyznaję, że serii powieści Jamesa Dashnera nie znam. W tego typu sytuacjach wychodzę jednak z założenia, że film powinien się obronić i być zrozumiałym nawet dla nieznających pierwowzoru książkowego. To jest ten przypadek – film świetnie opowiedziany, bardzo dobrze trzymający w napięciu, klimatyczny, mający bardzo dobre tempo. Co też ważne wizualnie znakomity.
W tym miejscu trzeba kilka słów powiedzieć o samym labiryncie. Naprawdę widok zapiera dech w piersiach, jest kręcony niezwykle inteligentnie, monumentalnie. Dużymi momentami można mieć wrażenie, że bohaterowie rzeczywiście biegają po olbrzymiej, stworzonej na potrzeby filmu budowli. Widać tutaj mocny wpływ reżysera, który dotychczas znany był głównie z tworzenia efektów specjalnych. Ten jest nie tylko specjalny, jest absolutnie powalający! Brawo za to.
Trochę tu schematów, trochę za dużo klisz. Jednak wszystko nadrabia znakomita obsada i reżyser-debiutant, który potrafił przemycić swoją wizję. I okazał się przy okazji bardzo sprawnym opowiadaczem historii. Otwarte zakończenie sugeruje, że druga część się zbliża. Po takim otwarciu czekam na więcej.
Maciej Stasierski
Więzień labiryntu:
Film obejrzany dzięki uprzejmości: