Kryminał po naszemu…

uwiklanie

Zygmunt Miłoszewski jest ponoć autorem bestsellerowych kryminałów. O mojej znajomości współczesnej polskiej literatury popularnej świadczy więc dobitnie fakt, że o jego powieści „Uwikłanie” i nim samym usłyszałem po obejrzeniu trailera filmu Jacka Bromskiego przed którymś z seansów. Moja wrodzona miłość do polskiego kina nie pozwoliła mi odpuścić sobie tego filmu. A szkoda…

Film opowiada historię prokurator Szackiej (postać, która w książce była mężczyzną zagrała wspaniała Maja Ostaszewska), która tuż po przeniesieniu do Krakowa dostaje do poprowadzenia sprawę zabójstwa Henryka Telaka (Krzysztof Globisz), który ginie w czasie odbywającej się w pobliskim hotelu terapii grupowej. Pomaga jej miłość z czasów studiów komisarz Smolar (Marek Bukowski). Wyglądające początkowo na rutynowe śledztwo zatacza coraz szersze kręgi…

Jacek Bromski ostatnie kilka lat spędził na kręceniu kolejnych dokrętek swojego dawnego dzieła „U Pana Boga za piecem”. Chyba nie wyszło mu to na dobre, bo w przeciwnym razie w ogóle nie zainteresowałby się czymś takim. Nie zrozumcie mnie jednak źle – stary, dobry Jacek wie jak kręcić filmy. Dowodzą tego niektóre, niestety nieliczne sekwencje filmu. Dowodzi tego także świetna, dobrze poprowadzona obsada. Dowodzą tego nawet piękne zdjęcia Marcina Koszałki. Niestety nie dowodzi tego ani historia, ani styl jej poprowadzeni. „Uwikłanie” ciągnie się niemiłosiernie od samego początku. Wygląda to tak, jakby Bromski kompletnie nie był zainteresowany losami swoich bohaterów. Reżyser kreśli kolejne wydarzenia bez żadnego zaangażowania, co doprowadza do tego, że nie ma tutaj ani prawdziwych emocji, ani choćby minimalnego napięcia. Co gorsza historia zagęszcza się, nielogiczności fabularne się mnożą, a historie zamiast brnąć w jakimś kierunku otwierają przed sobą nowe możliwości. Wszystko prowadzi do żenująco przerysowanego finału. Bromski doprawia to jeszcze prześmiesznymi, niestety wbrew intencjom twórców, dialogami. Reżyser serwuje nam kompletnie nieprawdopodobną, zapewne zaczerpniętą wprost z powieści Miłoszewskiego, wizję Polski, którą rządzą byli SB-cy. Tylko oni! Dopełnieniem klęski są straszliwe retrospekcje, które wyglądają naprawdę jak kino amatorskie.

Bromski i jego współscenarzysta Juliusz Machulski unikają totalnej kompromitacji tylko dzięki świetnej obsadzie. Mało który polski reżyser może pozwolić sobie na zaangażowanie do filmu takiej plejady gwiazd. Mało który też podkłada im takie kłody pod nogi. Na szczęście większość z nich daje sobie radę. Maja Ostaszewska świetnie buduje swoją fatalnie napisaną postać. Przez większą część filmu walczy z niefortunnie napisanymi dialogami, ale udaje jej się wycisnąć ze swojej bohaterki coś więcej niż tylko prostą upartość i determinację. Partnerujący jej Marek Bukowski nie jej niestety aż tak dobry. Mało powiedziane – jest wręcz żenująco słaby, stara się być wyluzowany i cyniczny. Pozostaje niestety tylko bezbarwny. Filmu, obok Ostaszewskiej, bronią aktorzy na drugim planie. Świetni są Andrzej Seweryn, Olgierd Łukaszewicz, Krzysztof Pieczyński i Danuta Stenka. Film kradnie zaś jedną tylko sceną Krzysztof Stroiński jako opozycjonista opętany walką z SB-kami.

„Uwikłanie” Jacka Bromskiego to porażka na całej niemal linii. Gdyby nie świetna obsada i dobre zdjęcia można byłoby stwierdzić, że stary mistrz zupełnie stracił wyczucie. Jeszcze nie zupełnie, ale już jest blisko…

Stasierski_3

Start typing and press Enter to search