Sobolewski: Na samym początku trzeba sobie wyjaśnić jedną rzecz – tytuł filmu. Film nazywa się w oryginale Limitless i w sposób dosłowny tłumaczony jest tym kluczem w każdym innym języku. Z wyjątkiem polskiego. U nas musiało być inaczej, a jakże. Padło na tytuł Jestem Bogiem. Czyżby dystrybutor pomyślał, że w ultra-katolickiej Polsce mieszanie Boga w tytuł filmu spowoduje, że się lepiej sprzeda? Że przyciagnie, przypadkowych i zagubionych w repertuarze kina, widzów konotacją religijną? Czy może w polskiej dystrybucji jest, aż tak źle, że tytuły filmów tłumaczy się na ślepo, nie dbając o ich wydźwięk i jakość. Za takie rzeczy powinny polecieć głowy. Od dzisiaj sytuację w której film dostaje na siłę idiotyczny tytuł z niewytłumaczalnych powodów nazywam kazusem Jestem Bogiem. Ale tematyka tłumaczenia tytułów filmów w Polsce to materiał na zupełnie osobny artykuł, który chętnie napiszę w wolnej chwilii.
A jak poradził sobie sam film stojący za tym wyśmienitym tytułem? Dyskusyjnie.
Wydizajnowani inteligenci powiedzą, że jest głupi wytykając mu szereg idiotyzmów.
Fanboy’e gatunku powiedzą, że film jest lepszy od większości tego co ostatnio widzieli.
A ja powiem, że jest umiarkowanie spoko. Nie miałem żadnych oczekiwań od tego filmu. Szedłem na film akcji i dostałem film akcji. Uczciwa transakcja bez żadnej ściemy. Film nie udaje czegoś, czym nie jest. To po prostu kolejny film, który zdaje egzamin na jednorazową rozrywkę.
Historia jest prosta, ale wystarczająco sprawnie poprowadzona i zagrana by nie serwować przysłowiowej 'biedy’ Z jednej strony nie ma tu niczego, czego wcześniej byśmy nie wiedzieli. Z drugiej strony dostajemy solidne wykończenie techniczne filmu, który wyciska wiele z prostej formuły, którą oferuje.
Film ma jednak jeden zasadniczy problem, który można nazwać niezamierzonym 'cross-overem gatunkowym’. Rzecz polega na tym, że film czasami staję się komedią w momencie, kiedy komedią na pewno nie powinien być. Dostrzegalne jest tu pewne przestrzelenie w scenariuszu. Ja z tego potknięcia filmu miałem dużo ubawu, ale nie ukrywa faktu, że nie tak to miało być. Scena z lodowiskiem, piciem krwi i pianinem jest niewytłumaczalna żadnym prawem logiki. O dziwo, w kinie nikt się z tego nie śmiał oprócz mnie i kumpli. Czyżby ludzie nie patrzyli uważnie?
Głównym powodem dla którego chciałem zobaczyć ten film był Robert De Niro. Do połowy filmu myślałem, że De Niro gra tabletkę, którą połknął główny bohater. Szczęśliwie w połowie filmu pojawia się Bobby i jest dobrze jak zawsze. De Niro gra Big Bossa na drugim planie i robi to w sposób dla siebie charakterystyczny i bezbłędny. Na brawa zasługuje ukryt’ perełka filmu na 3cim planie jaką okazuje się łebski rusek o imieniu Victor ze swoją ekipą kalekich na umyśle kafarów. Nie wiem, ile w tym zgrywy, a ile przypadku, ale postać to niebywała.
Jak na sezon ogórkowy, który aktualnie w kinach to film się broni jako guilty pleasure na jeden wieczór.
No chyba, że wolicie kolejny film o papieżu.
Stasierski o Jestem Bogiem:
1. Film, oparty na niezłym pomyśle, kompletnie nie wykorzystuje swojego potencjału. Co więcej traktuje siebie zbyt poważnie co prowadzi do tego, że jest nudno, nieprzewidywalnie i mało zabawnie.
2. Bradley Cooper pokazuje, że niestety nie umie utrzymać filmu na swoich barkach. Jego zagrana na jedną nutę kreacja też pozbawiona jest humoru i lekkości. Cooper chyba nie do końca ma koncepcję, jak tworzyć postać kompletnie niekomediową. To nie „Kac Vegas”…
3. Montaż nie ma na celu urozmaicenia historii, tylko pokazanie umiejętności samych montażystów. Pojawia się pytanie: po co montować film dla własnego zadowolenia, a nie dla większej jasności historii? Jako widzowi ręce mi opadły.
4. Jeden duży pozytyw obrazu: znakomita rola Roberta De Niro. Pozostaje tylko zakląć, że było go na ekranie tak mało.