Mam wrażenie, że ostatnio Anthony Hopkins bardzo pobieżnie czyta scenariusze do filmów, w których występuje. Stąd w jego najnowszej filmografii znajdują się takie pomyłki jak „Wilkołak” czy najnowszy film Woody’ego Allena. Niemniej nie można odmówić Walijczykowi tego, że zawsze stara się w sobie tylko znany sposób wnieść obrazy, w których występuje na nieco wyższy poziom. W wyżej wymienionych jego starania w większości marnowali reżyserzy, w „Rytuale” Mikael Hafstrom przynajmniej nie przeszkadzał. Dzięki temu, zamiast potencjalnego gniota, dostajemy całkiem solidną rozrywkę.
Przyznaję, że mam poważny problem z pierwszą częścią filmu Hafstroma. Reżyser koncetruje się w niej niestety na ukazaniu mniej ciekawej z dwóch głównych postaci. Ksiądz Kovak, grany bez zarzutu przez Colina O’Donaghue, jest bohaterem bezbarwny. Jego dylematy dotyczące wiary, głęboko zakorzenionego sceptycyzmu, jego ironia i arogancja nie brzmią ani szczególnie ciekawie, ani też prawdziwie. Dopiero w drugiej części intryga nabiera rumieńców, poznajemy interesujące fakty dotyczące postaci ojca Lucasa, a także wpadamy w sam środek wydarzeń, których celem jest uratowanie życia starego księdza.
Anthony Hopkins dawno nie dostał do zagrania tak pełnokrwistej postaci. Należą mu się brawa za to, że potrafił wycisnąć z nieco dziurawego scenariusza tyle ile się da, nie szarżując przy tym. Wszystko zostało tutaj zagrane w punkt i dzięki temu jego kreacja jest wiarygodna, miejscami zabawna, w końcówce przerażająca.
Parę słów pochwały należy się także Mikaelawi Hafstromowi. Szczególnie za to, że niejako odrobił lekcję z nielubianego przeze mnie filmu '1409′. Przy tamtym obrazie Szwed wpadł w pułapkę nadmiaru rozbuchanych efektów specjalnych, co było jedną z głównych przyczyn jego porażki. W „Rytuale” na szczęście udało mu się w dobrym momencie wcisnąć hamulec, dzięki czemu film nie razi przesytem tanich tricków. Nie zmienia to jednak faktu, że Hafstrom ma jeszcze wiele do nadrobienia, gdy mamy do czynienia z stylem opowiadania historii i tworzeniem retrospekcji.
„Rytuał” arcydziełem na pewno nie jest. Nie przynosi jednak twórcom wstydu, a fanom Anthony’ego Hopkinsa daje tylko dowód, że Walijczyk nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.