Chyba każdy z nas doświadczył kiedyś niezrozumienia w przestrzeni estetycznej. Mówi się, że o gustach się nie dyskutuje, choć ja to przekonanie uznaję za takie, które prowadzi do bezgranicznej nudy. Sztuka to przestrzeń do ekspresyjnych kłótni, walki o swoje interpretacje i pretekst do swoistych wyścigów w konstruowaniu twierdzeń, które najlepiej przedstawią nasze emocje.
Zdecydowałem się włożyć kij w mrowisko. Under the Skin to film znienawidzony przez przytłaczającą większość moich znajomych. Z drugiej strony to najlepszy film ubiegłego roku według Indiewire czy wielce szanowanego Romana Gutka. To film love or hate, który trafia lub pudłuje poza poczucie estetyki czy filmową wrażliwość.
Under the Skin nie trafił do polskiej dystrybucji. Został kupiony, dostał tytuł Pod skórą, lecz po obejrzeniu go przez decydentów dystrybucji, podzielił losy nowego filmu Paula Thomasa Andersona pt. Inherent Vice (Wada ukryta). Nigdy nie pojawił się na polskich ekranach.
Gdy ktoś mówi mi, że ten film jest o niczym, ja odpowiadam, że traktuje on o kilku podstawowych emocjach przefiltrowanych przez sito Sci-Fi. Gdy ktoś mówi mi, że jest dłużący się i nudny, ja odpowiadam, że jest niepokojący, hipnotyzujący i taki, od którego nie mogłem ani na chwilę oderwać wzroku. Gdy ktoś mówi mi, że ma chorą i męczącą muzykę, ja tracę cierpliwość i odpowiadam, że nie zna się na muzyce. Ścieżka dźwiękowa autorstwa Mica Leviego to bowiem dzieło sztuki i schizofreniczna maestria, która przebija kopiującego samego siebie Hansa Zimmera o lata świetlne.
Specjalnie nie napisałem o fabule Under the Skin i celowo nie wrzucam zwiastunu filmu. Nie czytaj o nim. Po prostu sprawdź po której stronie barykady love or hate jesteś. Jeżeli się wynudzisz to będziesz mógł w komentarzach powiedzieć mi jak bardzo się mylę. Jeżeli popadniesz w zachwyt, zobaczysz jeden z najlepszych filmów tamtego roku. Jeśli nie najlepszy.
Tomasz Samołyk
https://www.youtube.com/watch?v=EYI5cR2e2cQ