Nie znam Was, a szkoda. Nie wiem czy tkwicie w płomiennych miłościach, pustych chwilach samotności czy w wyniszczających nałogach. Nie mam pojęcia jak bardzo zaawansowana jest w Was pewność, że w przerażającej nudzie umrzecie w samotności. Może zakochani jesteście od wielu lat, a tamten chłopak/dziewczyna ma kogoś lub Was po prostu nie chce. Może jesteście pełni przekonania, że tylko na Was zasługuje. Nie wiem czy porzuciliście już wszelkie nadzieje czy doskwiera Wam postępująca związkowa obojętność.
Wiem jednak, że filmy wywołują w Was powątpiewanie pt. filmowa miłość, fikcyjna zdrada, morderczy środek na mój mózg, na mój ból, na mój wzrok, na mój słuch.
Punch-Drunk Love wychodzi wszystkim na przeciw. Całym swoim wymownym wielkim niedopowiedzeniem przedstawia najlepszy obraz kinowej miłości. Drwi, manipuluje i szarpie za włosy. Wyprowadza z komfortu, każe gnać w nieznane z dziwnym przekonaniem, że to jedyna właściwa droga. Jest tak narkotycznie chaotyczny, że im dłużej w nim tkwimy, tym bardziej oddajemy się tej szaleńczej nieracjonalności. Jest jak ten cały katalog dziwactw, które kiedyś mieliśmy ochotę zrobić dla ukochanej, ale stwierdziliśmy: nie, to byłaby już przesada.
Jest cudowny w swoim nieuporządkowaniu. Byłby moim filmem wszech czasów, gdyby trwał 2 razy dłużej. Polecam.
Tomasz Samołyk