Wakacje były długie i pełne wrażeń. Także z tego filmowego punktu widzenia. Być może dlatego też tak długo zbierałem się do stworzenia tego swoistego podsumowania, ale stwierdziłem, że nie warto odkładać tego w nieskończoność. Całe wakacje filmowe można streścić w kilku dosłownie słowach: Incepcja, Era Nowe Horyzonty, Salt (kolejnośc według wagi wydarzenia).
Zacząłem jednak od nadrobienia zaległości oskarowych, które w tym roku nosiły nazwę The Last Station – film, za który oskarowe nominacje zgarnęli Helen Mirren dla najlepszej aktorki i Christopher Plummer dla najlepszego aktora na drugim planie. Odpowiednio były to dla nich czwarte i pierwsze wyróżnienie Akademii. Film opowiada nieznaną historię z życia słynnego rosyjskiego pisarza Lwa Tołstoja – epizod dotyczący tworzącego się ruchu tołstoistów, których działalność, ale też konflikty z żoną księżna Zofią pośrednio doprowadziły do pogorszenia się stanu jego zdrowia i w konsekwencji śmierci jednego z najważniejszych pisarzy przełomu wieków. Niestety Michael Hoffman nie wykorzystał potencjału historii i stworzył obraz bez większego wyrazu, z przeciętnie nakreślonym rysem charakterologicznym postaci, jakby stworzony jedynie do tego, żeby aktorzy mogli wykazać się umiejętnościami. I rzeczywiście właśnie aktorstwo Plummera, a szczególnie Mirren ratuje film przed ostateczną klęską. Zdobywczyni Oskara tworzy ciekawy postać kobiety nieprzewidywalnej, porywczej, ale bezgranicznie oddanej mężowi. Plummer jest zaś dostatecznie majestatyczny, a jednocześnie ciepły, by można było uwierzyć w powszechny podziw jakim cieszył się Tołstoj. Zaskakująco blado wypada przy nich z kolei wielce utalentowany James McAvoy, ale też materiał jaki dostał do ręki pozostawia wiele do życzenia. Swoje trzy grosze na drugim planie dorzuca jak zawsze błyskotliwy Paul Giamatti.
Incepcja to w języku polskim nic nieznaczące słowo zapewne będzie nie tylko przez polskich widzów zapamiętane na długie lata. Christopher Nolan znów pokazał, że jest twórcą nieomylnym, który korzystając z ogranych kliszy potrafi stworzyć kino nie tylko rewelacyjne, ale ośmielę się powiedzieć, że rewolucyjne. Któż bowiem pomyślałby, że z konwencji science-fiction da się zrobić coś co łączy w sobie melodramat, kino akcji, nowoczesną fantasy – czysta rewelacja! Bo to, że Incepcja będzie majstersztykiem technicznym było wiadomo już po zwiastunach. Teraz jest pewne, że Nolan stworzył jak na standardy gatunku arcydzieło, które być może powalczy o tegoroczne Oskary. W zeszłym roku szlaki przetarł James Cameron ze swoim „Avatarem”. Teraz czas na wciąż niedocenionego przez Akademię Nolana. Pokrótce dlaczego?
Po pierwsze Incepcja z punktu widzenia techniki jest absolutną perłą. Zdjęcia, fenomenalna scenografia, dopełniające wszystko efekty specjalne – naprawdę jest na co popatrzeć, a scena składającego się Paryża przejdzie do historii światowego kina.
Po drugie fabuła wymagająca dwóch uwag – z jednej strony mamy do czynienia z piramidalną, stworzoną z chirurgiczną precyzją konstrukcją, która w żadnym momencie nie nudzi, a wręcz w wielu momentach zapiera dech. Z drugiej zaś wymaga wiele od widza, który musi zachowywać skupienie przez bite dwie i pół godziny seansu. Dochodzi do tego mistrzowskie zakończenie dające pole do wielu interpretacji.
Po trzecie i nie mniej istotne – aktorstwo. W roli głównej Cobba, głównego organizatora tytułowej Incepcji występuje fenomenalny aktor, najlepszy aktor swojego pokolenia Leonardo DiCaprio. Tym samym do palety postaci zagranych w ciągu ostatnich paru lat dorzuca chyba najtrudniejszą rolę. Jej trudność polegała na tym, że scenariusz zmusił aktora do wielkiego skupienia i ograniczenia do minimum środków ekspresji, czego o ostatnich rolach DiCaprio w „Drodze do szczęścia” i „Wyspie tajemnic” trudno powiedzieć. Jednak i tym razem dostajemy perełkę przybliżającą DiCaprio do takich aktorów jak Nicholson czy Pacino.
To z czego słynie Christopher Nolan to fakt, że jego pomysły obsadowe nie są nigdy oczywiste, a zawsze trafione. Tym razem jest podobnie. Drugi plan to gama znakomitych kreacji, poczynając od Josepha Gordon-Levitta, przez Toma Hardy, skończywszy na najlepszej z całej obsady Marion Cotillard. Ona to właśnie udowadnia w Incepcji, że niedawny Oskar nie był dziełem przypadku. Z materiału opartego w dużej części na schemacie tworzy postać przerażającą, targaną skrajnymi emocjami.
Podsumowując te przydługie rozważania Incepcja powala i tylko czekać na trzeciego Batmana!
Pod koniec lipca w polskich kinach panowała jednak nie tylko senna aura wytworzona przez Christophera Nolana. Istniał także Jean-Luc Godard, Wojciech Jerzy Has i inni, a to za sprawą Romana Gutka i jego festiwalu Era Nowe Horyzonty. Już po raz czwarty miałem okazję w nim uczestniczyć i muszę przyznać, że się nieco zawiodłem. Szczególnie Godard i jego Do utraty tchu pozostawiło olbrzymie uczucie niedosytu. Nie oznacza to jednak, że nie odnalazłem kilku filmów czy postaci reżyserów, których warto poznać bliżej. Są nimi na pewno bohater Nocnego szaleństwa Mad Man Phillip Mora, podchodzący ze stosownym dystansem do całej swojej twórczości, Aleksiej Bałabanow autor genialnych O potworach i ludziach, a w szczególności młody Xavier Dolan, twórca najlepszego filmu jaki obejrzałem – Wyśnionych miłości. Warto także zwrócić uwagę na tytuły, które niedługo wejdą do polskiej dystrybucji na czele ze zwycięzcą polskiego konkursu filmem Made In Poland Przemysława Wojcieszka z fenomenalną kreacją Janusza Chabiora.
I na koniec świeżynka – Salt, długo zapowiadany film z Angeliną Jolie w roli tytułowej oraz Danielem Olbrychskim, jedynym polskich aktorem, którego oszczędzili montażyści Fabryki Snów. Nic dziwnego zresztą, wszak Olbrychski w Salt gra nie tylko jedną z głównych męskich ról, ale też robi to w sposób nie przynoszący mu wstydu. Na ekranie jednak króluje dwie podstawowe kwestie: rewelacyjna forma aktorska i fizyczna Jolie oraz nagromadzenie koszmarnych absurdów, które w ostatecznym rozrachunku doprowadzają ocenę filmu Philipa Noyce’a do stanu mixed feelings. Bo z jednej strony mamy Angelinę, która od czasu „Tomb Raidera” tak dobrze nie posługiwała się bronią, wspomaganą przez świetnego jak zawsze Lieva Schreibera. Z drugiej postać Evelyn Salt z punktu widzenia fizyki powinna zginąć w granicach 30 minuty filmu, a przeżywa przez całe 2. Za dużo tu słabo wytłumaczonych zbiegów okoliczności, których nawet znakomite tempo narzucone przez reżysera nie jest wstanie zatuszować. Nie jest źle, ale mogło być o wiele lepiej. Trochę zmarnowana świetna rola Jolie, Schreibera i Olbrychskiego.
Maciej Stasierski