Po klęsce artystycznej (o finansowej mowy być nie mogło) Zaginionego świata, w którym dla przypomnienia pada m.in. taka kwestia: Mamo, tato, w naszym ogródku jest dinozaur, obudźcie się (sick!), Steven Spielberg powiedział dość. Seria jednak musiała żyć własnym życiem bez niego i wyszło to na dobre zarówno wielkiemu reżyserowi, jak i tematowi. W Jurassic Park 3 Spielberg występuje jedynie jako producent wykonawczy. Reżyserem jest Joe Johnston, który później zrobił niezłego Kapitana Amerykę. Za scenariusz odpowiada zaś m.in. Alexander Payne, co zaskakuje, gdy spojrzeć na to, jak prostą historię prezentuje 3 odsłona serii. Jednak jest w tym filmie kilka elementów, które złożyły się na jego sukces, szczególnie gdy porównamy tę część z fatalnym Zaginionym światem. Na pewno podstawowym jest powrót Sama Neilla, którego zabrakło w drugiej odsłonie. On dodaje temu filmowi charyzmy i ekranowej wiarygodności. Nie miał jej duet Moore-Goldblum. Poza nim w filmie występują także William H. Macy i Tea Leoni, a więc grono naprawdę solidnych wykonawców. Ponadto, w przeciwieństwie do poprzednika, Jurassic Park 3 nie udaje, że jest czymś więcej niż rozrywką. Nie ma tutaj głupkowatych dysput o naturze dinozaurów, tworzenia teorii, które nijak się mają do rzeczywistości. Zamiast tego jest kino napakowane akcją, z jeszcze większymi i groźniejszymi gadami niż ostatnio. Spójrzcie na to:
Jurassic Park 3 jest więc typowym kinem środka, zachowującym jednak przyzwoitość, której tak brakowało wpadającemu w autoparodię Zaginionemu światowi. Zapomniałbym o jeszcze jednym elemencie – film trwa niewiele ponad 90 minut, a więc nawet jak brakuje w nim koherentnej fabuły, to i tak nie będziemy mieli czasu się tym zmęczyć. Niezła zabawa.
Polecam
Maciej Stasierski