Timbuktu można było w Polsce zobaczyć już kilkukrotnie – przy okazji Warszawskiego Festiwalu Filmowego czy Afrykamery. Jednak dopiero teraz film Abderrahmane’a Sissako wchodzi do regularnej dystrybucji kinowej. Cieszy to, choć nie mam złudzeń, że zniknie z kin pewnie dość szybko. Bo jak dobry to film, tak samo nieprzystępny tematycznie i fabularnie dla rodzimego odbiorcy.
Sissako opowiada w swoim filmie historię pewnej rodziny żyjącej na obrzeżach miasta opanowanego przez dżihadystów. Życie poza miastem jest jedyną drogą uniknięcia spotkania z absurdem życia pod władzą bojowników islamskich, którzy wprowadzają coraz to nowsze, idiotyczne prawa uzasadniając je wolą Allaha. Jednym z najbardziej skrajny przykładów jest bodaj najpiękniejsza scena Timbuktu, w której obserwujemy mecz piłkarski…bez piłki. Dlaczego tak? Dlatego, że władze miasta zakazały gry w piłkę nożną. Sissako te obostrzenia pokazuje zarówno w świetle wyśmiewającym, jak i skrajnie wręcz realistycznym. To jest być może największa siła Timbuktu, ten brak jednoznaczności. Z jednej strony Sissako wie, że być może jedyną drogą walki z tymi zakazami jest ich parodia, z drugiej pokazuje też ogrom tragedii, którą mogą spowodować tego typu rządu.
Nie zrozumcie mnie źle – Timbuktu to żaden antyislamski manifest polityczny. Polityka jest tutaj w tle historii, którą bardzo przypomina tę z Zimowego snu Nuri Bilge Ceylana. Tutaj, podobnie jak u tureckiego zwycięzcy Złotej Palmy 2014, jedno zdarzenie ściąga lawinę nieszczęść i trudności na bohaterów. Jedną z najbardziej wstrząsających scen jest ta, w której główny bohater słyszy od urzędnika co się z nim stanie. W praktyce jest to wyrok śmierci, jednak nic nie jest powiedziane wprost. Rozmowa oparta na niedopowiedzeniu trwa bardzo długo i pokazuje jakie emocje targają zarówno skazanym, jak i reprezentantem państwa. Tak wielkie emocje buduje Sissako nie posługując się w praktyce w ogóle muzyką, czy innymi środkami reżyserskiego wyrazu.
Małe wielkie kino. Ceylan mógłby się uczyć. Także tego, że film wcale nie musi być długi, by być dobry.