Jeśli miałbym wskazać jedną rzecz, za którą najbardziej lubię Michaela Manna, to wskazałbym formalno-fabularny minimalizm jakim cechują się jego produkcje. Mann pilnuje fabularnej prostoty, nie zapominając o włożeniu mięsa do zamrażarki. Bohaterowie u Manna to zazwyczaj podobnie ulepieni skurwiele z rezerwą ludzkich uczuć. Nie są źli z natury, ale z natury źle wybierają drogę do celu. Taki też jest Vincent (znakomity i grający wbrew swojemu emploi Tom Cruise), płatny zabójca, który jest tak profesjonalny i chłodny, że jego krew jest niemalże niebieska.
Zresztą cała stylówa Manna przypomina coś na wzór zimnego prądu przepływającego przez szklano-stalową tkankę miasta. Niemal zawsze w nocy. Tak jest i tutaj. Wsiadamy z Vincentem do jednej taksówki i przez całą feralną noc jesteśmy wożeni przez sparaliżowanego ze strachu Maxa (Jamie Foxx). Jak się to ogląda? Jak powrót do korzeni kina gatunkowego, gdzie nie ważne ile, ale ważne jak. Ostre jak brzytwa zdjęcia, klimatyczna muzyka i hipnotyzująca gra aktorska tworzą niezwykły nocny spektakl. To ostatni tak dobry film Manna. Później nie było za wesoło. Jest jednak szansa, że niebawem wróci on do formy kręcąc biografię Enzo Ferrariego, mając do dyspozycji na pierwszy planie samego Roberta De Niro.
A tymczasem proponuje poniższy fragment Zakładnika, który mówi o tym filmie więcej niż zwiastun.
Polecam, Dominik Sobolewski