Paweł Borowski, dotychczas znany ze świetnego pióra prezentowanego w dodatku do Gazety Wyborczej Co jest grane?, serwuje nam swój debiut fabularny – Zero. Trzeba przyznać, że to otwarcie kariery z wysokiego pułapu.
Zero rozpoczyna scena, w której Robert Więckiewicz, w trakcie rozmowy z detektywem mającym śledzić jego podejrzewaną o zdradzę żonę, rozsypuje tabletki. Niemalże identyczna scena film też zamyka. Nie jednak o zwykłą zabawę formułą Borowskiemu chodzi, bo kompozycja klamrowa stanowi jedynie drugorzędny element tego niesamowicie wciągającego reżyserskiego popisu. Skonstruowany z niemal chirurgiczną precyzją scenariusz prezentuje historie wielu nieznanych sobie, obcych osób, których losy na każdym niemal kroku się spotykają. Mężczyzna każe śledzić żonę, lekarka zaprasza do siebie młodego chłopaka. W tym samym czasie ojciec stara się zarobić na operację swojego chłopaka. Spotkania bohaterów, bez wyjątku, nie wydają się sztucznie narzucone ramami scenariusza. Przeciwnie wszystko jest tu takie, jakby się oglądało losy znane nam z codzienności. Tym bardziej zaskakujący jest sukces Zera, w którym Borowski prostotą przekazu potrafi zaintrygować widza, oczekującego jakiegoś zwrotu wydarzeń, nagłego wybuchu emocji. Reżyser zasługuje na olbrzymie brawa za to, że nie pokusił się o zastosowanie tego typu zabiegów stylistycznych, które zapewne bardzo negatywnie wpłynęłyby na prawdziwość przekazu. Zamiast tego mamy olbrzymie nagromadzenie wątków, nadające filmowi klimatu zdjęcia, szybki montaż. Dzięki temu jesteśmy świadkami prawdziwego życia ludzi, którzy nie potrafią się spotkać mijając się codziennie na ulicy. Podobnie jest w życiu każdego z nas – sami nie zdajemy sobie sprawę jak wiele naszych działań zależy od innych, anonimowych postaci, które spotykamy na każdym kroku, a z którymi nie potrafimy lub nie możemy naprawdę nawiązać kontaktu. Podobnie każdy nasz gest i zachowanie nie pozostają bez wpływu na życie innych ludzi. Niezmiernie trafna to refleksja, dodatkowo podana w formie dobrze przyswajalnej, profesjonalnie zrealizowanej. Borowski zasługuje na olbrzymie słowa uznania za poprowadzenia aktorów, w których nie brakuje największych gwiazd naszego kina. Jednak żadne z nich nie szarżuje bez idei. Wszyscy grają na minimalnym poziomie emocji, czym dodają naturalności ascetycznej formie przyjętej przez reżysera. Błyskotliwy początek kariery.
Z okazji niedawnych Zaduszek uznałem, że warto sobie odświeżyć także coś ze staroci. Pomogło mi w tym kino Warszawa prezentując Barwy ochronne. Film ten jest szczytowym osiągnięciem kina moralnego niepokoju w Polsce i najwybitniejszym dziełem jakie wyszło spod ręki Krzysztofa Zanussiego. Przypomniane zostało przez wrocławskie kino ze względu na osobę głównego aktora – wielkiego Zbigniewa Zapasiewicz, który stworzył w nim swoją najważniejszą kreację.
Obraz opowiada o obozie studenckim, na którym ma zostać przyznana nagroda za najlepszą rozprawę filologiczną. Wśród organizatorów konkursu są mgr Kruszewski oraz docent Szelestowski. Obydwaj reprezentują skrajnie różnej ideologie życiowe. Magister uważa, że najważniejsza w życiu jest praca, którą można dojść do wielkich rzeczy i jest w tym naiwnym idealistą. Docent to cynik i konformista najgorszego rodzaju – robi wszystko dla własnej wygody, mając jednocześnie świadomość na ile może sobie pozwolić w krytyce szefów. Obóz stanie się miejscem starcia dwóch życiowych postaw, starcia, w którym nie będzie zwycięzców. Krzysztof Zanussi wiedział, że nie będzie wstanie uwiarygodnić tego konfliktu bez dobrze dobranych aktorów. Piotr Garlicki i Zbigniew Zapasiewicz pokazali, że ciężko było o lepszy wybór. Tempo filmu, niemal cała jego emocjonalna siła opiera się na scenach między nimi dwoma. Zapasiewicz miażdży swoją kreacją. Lekkość z jaką zagrał docenta jest wprost niewyobrażalna. Do dziś pozostaje to jedna z najlepiej zagranych ról w historii polskiego kina. Garlicki wcale nie jest w tej potyczce wyraźnie przegrany. Gra niezwykle naturalnie, brawurowo sygnalizując wątpliwości jakie pojawiają się w postawie życiowej mgr Kruszewskiego. Dodatkową perełką jest kreacja Mariusza Dmochowskiego, który jako prorektor uosabia wszelkie nikczemności systemu – lizusostwo jakim obdarzają go inni, jednostronność myślenia, zacietrzewienie, kompletny brak zasad moralnych.
Film Krzysztofa Zanussiego niesie za sobą refleksję bardzo negatywną. Pokazuje jak wielka była niegdyś przewaga konformizmu, braku kreatywnej myśli nad idealizmem, walką o prawdę i oryginalnością. Czy jednak jest to refleksja jedynie o przeszłości?
Maciej Stasierski