„Straight Outta Compton”: Dr. Dre do rany przyłóż

Wielki hype powstał wokół tego filmu po serii znakomitych recenzji w amerykańskiej prasie. Już dawno się nauczyłem, że przy takich filmach, trzeba brać mocną poprawkę na to, co piszą krytycy zza Oceanu. Szczególnie, gdy obraz opowiada typowo amerykańską, bardzo zakorzenioną w tamtej kulturze historię. Tak dużego hype’u, jaki powstał, pewnie żaden film by nie udźwignął. Tak też się stało. Niech Was to zdanie jednak nie zmyli – Straight Outta Compton to bardzo dobra rozrywka, przy której, jeśli nie potraktujesz tej historii zbyt poważnie, będziesz się znakomicie bawić. Ja tak właśnie się bawiłem.

A teraz trochę konkretów. O czym w ogóle mówimy? Na przełomie lat 80. i 90. na scenie hip hopowej w USA pojawiła się grupa zwana N.W.A. Jej trzon tworzyli do dziś bardzo cenieni Ice Cube (który po czasie trochę zaczął grywać w filmach) oraz Dr. Dre. Człowiekiem, który zebrał ich w jedno był jednak nieżyjący dzisiaj Eric Wright znany jako Eazy E. Niggas With Attitudes zdominowali scenę gangsta rapu, budząc podziw, ale i wiele kontrowersji.

Na górze oryginały, na dole odtwórcy

Na górze oryginały, na dole odtwórcy

Jest kilka elementów, które w Straight Outta Compton mi nie zagrały. Trochę za bardzo wygładzona jest ta historia. Dr. Dre jest wykreowany w tak idealistyczny sposób, że dziw bierze, iż nie udało mu się w międzyczasie wynaleźć lekarstwa na AIDS, które uratowałoby Eazy E. Mało w filmie, a szczególnie w jego drugiej części Ice Cube, którego zagrał rodzony syn muzyka O’Shea Jackson Jr. Z drugiej strony może to i dobrze, bo akurat do jego umiejętności aktorskich można mieć sporo zastrzeżeń. Zabrakło mi też tej iskry geniuszu muzycznego, która mogłaby uzasadnić, dlaczego N.W.A. stali się tak wielkim wydarzeniem. Owszem była w ich występach niesamowita energia, ale tej magii nie poczułem. Być może dlatego, że rap to nie moja muzyka, ale z drugiej strony w przypadku Amy Winehouse czy Sigur Ros, mogłem powiedzieć to samo, a jednak tam ta muzyka bardziej do mnie przemawiała.

Straight Outta Compton ma jednak mimo to jeden niezaprzeczalny walor, którego nie miał chociażby tak wychwalany niegdyś Ray – jest to świetna, naprawdę wzorcowo skonstruowana rozrywka. Ray, czy chociażby niedawna Selma, były filmami bardzo poważnie dotykającymi problemów czarnej społeczności. Szczególnie w tym pierwszy zabrakło w tym kontekście prawdziwości, emocji które wstrząsnęłyby widzem. F. Gary Gray, reżyser SoC potrafił je wywołać i trzeba mu za to bić brawo. Poza tym, że film się dobrze ogląda, właśnie w tym temacie jest on najmocniejszy – realistycznie ukazuje nietolerancję wobec Afroamerykanów, sposób traktowania tej społeczności przez państwo. Jest więc rozrywka i element refleksji na ważny temat. Czy powstał jednak z tego film? Tak – Straight Outta Compton to bardzo dobra robota filmowa.

Syn w roli ojca

Syn w roli ojca

Szczególnie zaskakuje bardzo dobrze dobrana obsada. Najlepszy jest Corey Hawkins grający Dr. Dre. Jest w nim młodzieńcza brawura, ale też bardzo dużo wiarygodności. Potrafię zrozumieć dlaczego tak wiele uznanych nazwisk tego środowiska chciało z nim pracować – jako producent był naprawdę genialny. Świetnie wypada także Jason Mitchell jako Eazy E. On ma z kolei ten bardzo potrzebny element szaleństwa, który predestynował Erica Wrighta do bycia liderem grupy. W tym gronie mało doświadczonych chłopaków, znakomicie odnalazł się także Paul Giamatti jako bezlitosny, bardzo przebiegły Jerry Heller. Dzięki znakomitej obsadzie i dużej sprawności reżyserskiej F. Gary’ego Graya Straight Outta Compton to jedna z lepszych muzycznych biografii ostatnich lat. Dwie i pół godziny bardzo dobrego, męskiego kina.

Jak kochasz rap, to idź w ciemno na Straight outta Compton. Jeśli nie, to też idź – będziesz się dobrze bawił!

Stasierski_7

Start typing and press Enter to search