Niewiele ponad rok temu świetna Obecność dała drugie życie gatunkowi klasycznego, staroświeckiego horroru. Gatunek ten jednak długo nie pożył. Annabelle oparta na pomyśle fabularnym z Obecności uśmierciła go chyba bezpowrotnie.
Annabelle to film o lalce opętanej przez demona. Jak głupi ten pomysł by nie był, jest ponoć oparty na faktach i okazał się idealnym dopełnieniem Obecności Jamesa Wana. Jednak jak się okazało, nie udało się stworzyć wokół niego pełnowartościowej fabuły. Reżyser „Annabelle” John Leonetti (duża odwaga, że podpisał się pod filmem) okazał się ostatnia osobą, która powinna się znaleźć na stanowisku reżysera. Głównie właśnie przez jego podejście i sztampowy scenariusz, tego filmu właściwie nie da się oglądać. Przy Annabelle klasykami gatunku stają się głupawe slasher horrory w stylu Koszmaru minionego lata. Dlaczego? Bo mają chociaż jakieś tempo, chociaż minimalny element napięcia, bohaterów, co z tego że tępych, ale jednak jakichś. Tutaj nie ma żadnego z tych elementów. Podczas krótkiego seansu (98 minut) zdążyłem dokładniej przejrzeć swojego facebooka, niż podczas poprzednich trzech dni – taką nudą wieje z ekranu podczas projekcji Annabelle. Co do napięcia…tutaj także nie jest lepiej. Reżyser nie potrafi go w żaden sposób budować. Dokładając do tego nieżywych, absolutnie bezpłciowych bohaterów, mamy receptę na jeden z najgorszych filmów końcówki roku. Nie wyobrażam sobie bowiem w następnych trzech miesiącach obrazu, w którym najlepszym, choć i tak nieszczególnie dobrym, elementem byłaby…lalka. Takie spostrzeżenie chyba najlepiej świadczy o moim podejściu do Annabelle, która ma jeszcze jedną bardzo istotną wadę – nakręcona jest w sposób absolutnie skandaliczny. Pewien standard hollywoodzkiego, nawet słabego horroru, został kiedyś wypracowany. Annabelle nawet jednak w tej kwestii odstaje od średniej, i to chwilami dość wyraźnie. Zdjęcia są tu bowiem chwilami bardzo niewyraźne, scenografia w żaden sposób nie wpływa na klimat filmu, a muzyka oparta tylko na dźwiękach rzępolących smyczków nie wzbudza już żadnych emocji.
Czy może być aż tak źle jak piszę? Wydaje się, że skoro wyraźnie widać, że nikt z zaangażowanych za bardzo nie wierzył w ten projekt, efekt końcowy nie mógł być inny. Jest fatalny, właściwie od a do z. Z drugiej strony ciężko wskazać elementy, które mogłyby wpłynąć na ewentualny sukces filmu – przy takim braku fabularnego potencjału, który prowadził w linii prostej w najbardziej przetarty schemat, trudno było oczekiwać więcej. Generalnie pozostaje mieć nadzieje, że scenarzyści i producenci z Hollywood po Annabelle zrozumieją, że nie ze wszystkiego da się stworzyć film fabularny, a tym bardziej kino tak trudne gatunkowo jak horror. W tym wypadku zupełnie się nie udało. Tym większa też szkoda, że już pewnie po wsze czasy Annabelle będzie kojarzona ze świetną Obecnością, filmem który nie zasłużył na tak słabą towarzyszkę.
Maciej Stasierski
Annabelle: