Gdy przedstawił się Billowi Murray’owi, mówiąc, że jest znanym polskim reżyserem, tamten poklepał go po ramieniu, powiedział: „I am sure you are” i sobie poszedł. U Andrzeja Żuławskiego wielkie ego spotykało się z ogromną charyzmą, inteligencją i talentem.
Bękarty kina – są przeciwieństwem mainstreamowych filmowców. Najlepiej wychodzi im wkurzanie widzów i krytyków, wzbudzanie w nich niepokoju, a czasem najlepiej wychodzą im… porażki. To oni są bohaterami mojego cyklu o podtytule „Napluję na wasze gusta filmowe”.
Nigdy nie zapomnę, gdy przed laty zadzwoniłem do niego, przygotowując materiały do pracy magisterskiej o jego twórczości. Kiedy opowiadałem mu o tym telefonicznie, tłumacząc, jakie mam terminy i tak dalej, odparł, że mało go to obchodzi i poprosił, żebym przeszedł do rzeczy. Wyjaśniłem, że chciałbym się z nim spotkać. Zgodził się pod warunkiem, że przeczytam wszystkie jego książki. Potraktowałem to bardzo serio i parę kolejnych miesięcy poświęciłem na przeczytanie tych około 30 książek, które często trudno było zdobyć (ze względu na niskie nakłady i jeszcze niższe zainteresowanie nimi). Kilka z nich cudem zamówiłem przez allegro, inne wertowałem w uniwersyteckich czytelniach. Jakież było moje zdziwienie, gdy w czytelni wydziału Polonistyki Uniwersytetu Wrocławskiego nie trafiłem na jedną z jego książek, bo akurat ktoś ją wypożyczył. Cóż za pech!
Gdy wreszcie się z nim spotkałem, na powitanie powiedziałem nieopacznie, że przygotowałem kilka ciekawych rzeczy. Nie musiałem długo czekać na jego ripostę. „Czy ciekawych, to zobaczymy” – odpowiedział.
Dobry kontakt złapałem z nim, bo okazałem się wariatem, który cytował mu jego książki. Doprowadziłem go tym do wzruszenia i łez. W swoim domu pokazał mi m.in. pokój, w którym niegdyś mieszkała Sophie Marceau, a także amerykańskie wydanie DvD filmu Szamanka z bardzo fajnymi dodatkami. Kiedy miałem problem z włożeniem ich do opakowania, słusznie zauważył:
Widzę, że jest pan równie niezdarny jak ja.
(Na selfie, które nam zrobił na moją prośbę, więcej jest mnie, niż jego). Dostało mi się też od niego pod sam koniec tej pasjonującej rozmowy za to, że… nie wypiłem herbaty, którą mi przygotował i zdążyła wystygnąć. Cóż, widocznie za bardzo skoncentrowałem się na rozmowie. Być może za bardzo porwał mnie świat Andrzeja Żuławskiego. Odnoszę wrażenie, że on sam żył w tym świecie.
Podczas retrospektywy filmów Żuławskiego na festiwalu Nowe Horyzonty w czasie porannej prelekcji do jednego ze swoich filmów powiedział coś w klimacie:
Bohaterowie poznają się, zakochują w sobie mimo przeciwności losu, walczą o tę miłość, a na końcu… giną.
Taki właśnie był. Czy wynikało to z faktu, że zdarzało mu się bujać w obłokach? Kto wie…
Gdy przedstawił się Billowi Murray’owi, mówiąc, że jest znanym polskim reżyserem, tamten poklepał go po ramieniu, powiedział: „I am sure you are” i sobie poszedł. U Andrzeja Żuławskiego wielkie ego spotykało się z ogromną charyzmą, inteligentną i talentem.
Co by o nim jednak nie mówić, filmy kontrowersyjnego Polaka fascynują chociażby Guillermo del Toro, który w słynnej scenie Labiryntu Fauna zacytował Na srebrnym globie, a Opętanie uważał za jeden z najdziwniejszych filmów, jaki kiedykolwiek obejrzał. Miał też zaprojektować ośmiornicę do filmowego projektu, którego nie udało się Żuławskiemu zrealizować.
Włoski krytyk Michele Salimbeni napisał o Na srebrnym globie :
[…] autor, inspirując się telewizyjnymi reportażami, w których można ciąć w pośrodku sekwencji bez zniekształcania jej sensu, wyprzedza o dwadzieścia lat efekt wykorzystany przez Stevena Spielberga w początkowej scenie filmu Szeregowiec Ryan.
W ubiegłym roku mój znajomy Daniel Bird zorganizował w Nowym Jorku przegląd filmów Żuławskiego. Wpadłem na pomysł, by zaprosić na pokazy Darrena Aronofskiego i przekazałem Danielowi namiary na tego filmowca. Aronofsky bardzo się ucieszył, poprosił o bilety dla siebie i znajomych. Retrospektywa zbiegła się czasowo ze śmiercią polskiego filmowca, a reżyser Requiem dla snu dowiedział się o niej ode mnie, uznając to za wielką stratę dla światowego kina.
Dlaczego o tym wszystkim piszę? Przede wszystkim miałem na celu pokazać ludzkie i ciepłe oblicze kontrowersyjnego filmowca, który dla wielu miał opinię skandalisty. I coś było – oczywiście – na rzeczy. Ale czyż takie osobowości nie bywają na swój sposób fascynujące?
Nie chcemy nikogo znokautować czy uszkodzić, ale jeżeli swoimi własnymi pięściami nie dobijemy się do worka, w który warto walić, zamiast w przeciwnika, to nie przeżyliśmy żadnego życiorysu
powiedział mi w czasie naszego spotkania. Wciąż mam te słowa w pamięci.