Być może film Crimson Peak rozczarował tych, którzy oczekiwali, że obejrzą horror, tymczasem to przepiękny gotycki romans, który stawiam w jednym rzędzie z Draculą Francisa Forda Coppoli.
Bękarty kina – są przeciwieństwem mainstreamowych filmowców. Najlepiej wychodzi im wkurzanie widzów i krytyków, wzbudzanie w nich niepokoju, a czasem najlepiej wychodzą im… porażki. To oni są bohaterami mojego cyklu o podtytule „Napluję na wasze gusta filmowe”.
W tym filmie Guillermo del Toro umieścił wszystko, co kocham – jest przerażający, groteskowy, pełen napięcia, ale przede wszystkim – emocji. To przepiękny gotycki romans, który oczarował mnie w warstwie wizualnej.
Reżyser Crimson Peak nie boi się mówić o tym, jak ważna jest dla niego miłość i że emocje to dla niego nowy punk. Jego zdaniem we wszechświecie są tylko dwie siły – miłość i strach.
„To zabawne, że kocham strach jako gatunek, ale jednocześnie celebruję miłosne uczucie. Uważam, że lęk jest najlepszy, natomiast wiara w miłość daje ci dostęp do przeszłości. Kiedy się czegoś obawiasz, stajesz się zakładaniem przeszłości – lęków, wspomnień i użalania się nad sobą. Ucieczką od tego jest właśnie pokochanie kogoś” – mówi Del Toro.
W pełni się z nim zgadzam. O triumfie miłości opowiadają dwa filmy grozy, które bardzo cenię – Dziecko Rosemary i Nieustraszeni pogromcy wampirów Romana Polańskiego.
Obu tych filmowców, poza empatią i umiejętnością budowania suspensu, łączy perfekcjonizm i wyczucie detali. Żeby wzbudzić w widzach grozę i poczucie realizmu, Del Toro wraz z ekipą filmową wybudowali większość dworu, w którym rozgrywa się akcja Crimson Peak. Umieszczenie w tym domu (zainspirowanym, jak mniemam, Mroczną Wieżą z poematu Roberta Browninga), prawdziwych dzieł sztuki, pianina i kominka, ale przede wszystkim kiczowatych i zaskakujących dekoracji dało niesamowity efekt, czyniąc go intrygującym, a zarazem zagadkowym i być może najważniejszym bohaterem filmu. Ogromne rozmiary tego budynku wywołały we mnie smutek i alienację. Wydaje mi się, że mistrz literatury grozy Edgar Alan Poe byłby z tego domu dumny!
Nie ukrywam, że intryguje mnie również kolorystyka tej produkcji (przypominająca stare fotografie!) i po seansie zastanawiałem się, dlaczego poszczególne duchy mają takie, a nie inne kolory. Moją uwagę przykuły też dźwięki (odgłosy np. pociągów i klaksonów) i elementy nadprzyrodzone.
Crimson Peak to zresztą dla tego reżysera z wielu powodów bardzo osobisty i ważny film. Jednym z nich jest to, że został zainspirowany… przeżyciami jego matki (sam też twierdzi, że spotkał duchy. Swoją drogą, chciałbym choć na chwilę znaleźć się w jego głowie). Nieprzypadkowo na początku tego tekstu przywałowałem cytat z Del Toro o strachu i miłości. Odnoszę wrażenie, że dzięki niemu lepiej zrozumiałem, co reżyser chciał tym filmem powiedzieć. To zarazem przepiękny list miłosny do kina.
Coś czuję, że w tym filmie kryje się jeszcze sporo tajemnic i zagadek, które aż proszą się o to, by je odkryć. Czy bohaterka nazywa się Edith na cześć pisarki Edith Wharton, która pisała książki o duchach? Czy filmowiec inspirował się także… Wichrowymi wzgórzami?
Wiem jedno – na pewno jeszcze do tego filmu wrócę.