Kocham sny i horrory. Odczuwam perwersyjną frajdę, gdy śnią mi się koszmary. Powtarzam sobie czasem, że dany sen był bardzo realistyczny i przypominał film. Chciałbym, żeby kiedyś przyśniło mi się, że jestem bohaterem Martwicy mózgu Petera Jacksona.
Bękarty kina – są przeciwieństwem mainstreamowych filmowców. Najlepiej wychodzi im wkurzanie widzów i krytyków, wzbudzanie w nich niepokoju, a czasem najlepiej wychodzą im… porażki. To oni są bohaterami mojego cyklu o podtytule „Napluję na wasze gusta filmowe”.
Uwielbiam też mockumenty, a jednym z moich ulubionych jest Zapomniane srebro Petera Jacksona. To pochodząca z 1995 roku komedia, którą nakręcił wspólnie z Costą Botesem. Opowiedzieli w niej o fikcyjnym nowozelandzkim reżyserze, który był prekursorem kina – sfilmował pierwszy lot samolotem, używał jajek do kolorowania filmu, wynalazł kino dźwiękowe, zbliżenie kamery i mnóstwo innych rzeczy. O dziwo, sporo mieszkańców Nowej Zelandii nabrało się na tę opowieść albo chciało w nią wierzyć. Dowcip polega na tym że w tym filmie poziom absurdu rośnie z minuty na minutę (twórcy zabierają widzów m.in. do dżungli w poszukiwaniu biblijnych eposów, a także na front w Hiszpanii i Gallipoli), główny bohater skojarzył mi się zaś z Forrestem Gumpem.
Ten film pokazał, jak wielką wyobraźnie i poczucie humoru ma Peter Jackson, ale przede wszystkim jak świetnym warsztatowo jest filmowcem. Tak naprawdę zademonstrował to już trzy lata wcześniej swoim genialnym debiutem – Martwicą mózgu. Moim zdaniem to arcydzieło kina gore, w którym krew leje się aż miło, a ludzkie organy latają gdzie popadnie. Wydaje mi się, że każdy fan horrorów znajdzie w tej produkcji coś dla siebie. Osobiście mam słabość do filmów, w których groza spotyka się z makabrycznym poczuciem humoru. Wszak, jak mawiał Alfred Hitchcock, suspens i humor to najlepsze połączenie. Inna sprawa, że filmowe produkcje o zombie są optymistyczne w tym sensie, że pokazują, że jest życie po śmierci. Zresztą to zombie kradną w tym filmie show. John Landis, reżyser Amerykańskiego wilkołaka w Londynie słusznie zauważył, że Martwica mózgu jest tak gore, że staje się dadaistyczna.
Widać po niej, że Jackson doskonale czuje gatunek i w bezpretensjonalny sposób dał mi dokładnie to, czego oczekiwałem. A ze względu na niski budżet było to dla niego i reszty ekipy znakomite ćwiczenie z kreatywności i pomysłowości, które zdali celująco. Nie zdziwiłbym się, jeżeli wiele z tych scen mogli nakręcić tylko raz albo kilka razy. Jeśli tak właśnie było, tym bardziej należy im się szacunek.
W trakcie seansu ciekawiło mnie zresztą, na ile wiernie trzymali się scenariusza, a na ile koncepcje zmieniały się w czasie zdjęć i „na gorąco”. Podobne pytanie zadawałem sobie, oglądając Zapomniane srebro. W ubiegłym roku wysłałem więc mejla do asystenta Jacksona z zapytaniem, czy mógłby mi podesłać scenariusz tego mockumentu, bo chciałbym porównać go z filmem. Oto, jaką dostałem odpowiedź:
„Dear Michal,
Thank you very much for your email, and for your interest in FORGOTTEN SILVER. We don’t get a lot of emails about this project so it’s wonderful to hear that someone in Poland appreciates this film so much!
I’m sorry to say that we don’t have a script for this film here anymore. I should say, there is certainly a script, but as this was written in the days before everything was on a computer I have absolutely no idea where to find it and no one else here can either. We have storage rooms that look like the last scene in Raiders of the Lost Ark so it’s probably in one of those, but there is no way I could ever locate this for you in a timely manner.
I’d say your best option would be to study the film in depth, as this will be a great exercise for you.
Thanks again for writing, Michal. It was great to hear from you, and I wish you the very best of luck with all your work in the future!
Kind regards,
Sebastian Meek
WingNut Films”.
To chyba idealny przykład na to, jak cudownie i pozytywnie zakręceni są to ludzie. Coś czuję, że praca nad każdym filmem Petera Jacksona to przygoda, przez którą można się spóźnić na obiad. Mówiąc szczerze, nie miałbym nic przeciwko temu.