Bękarty kina: „Synekdocha Nowy Jork”

Kiedy oglądałem Synekdochę… po raz pierwszy, śmiałem się dość nieśmiało i mało entuzjastycznie. Nie zdziwiłoby mnie jednak, gdyby Kaufman wraz ze swoim bohaterem wręcz umierali w trakcie seansu ze śmiechu.

Bękarty kina – są przeciwieństwem mainstreamowych filmowców. Najlepiej wychodzi im wkurzanie widzów i krytyków, wzbudzanie w nich niepokoju, a czasem najlepiej wychodzą im… porażki. To oni są bohaterami mojego cyklu o podtytule „Napluję na wasze gusta filmowe”.

Chciałbym, żeby powstał kiedyś film w reżyserii Charliego Kaufmana, w którym Tom Waits zagrałby neurotycznego Rona Perlmana próbującego wcielić się w Toma Waitsa w filmie Kaufmana.

Jestem fanem Adaptacji, Być jak John Malkovich, ale przede wszystkim Synekdochy Nowy Jork. Ostatni z tych filmów jest niezwykły, odważny i bardzo wyjątkowy. W swojej strukturze przypomina labirynt, a inspiracją dla jego powstania były m.in. recenzje nieistniejących książek autorstwa Stanisława Lema. Coś czuję, że Kaufman podziela też lemowski pesymizm. Nie ukrywam, że zagubiłem się w tym filmie bez reszty i bez pamięci.

syn

Główny bohater tego filmu wydaje mi się zarazem bardzo kafkowski, będąc swego rodzaju nagim człowiekiem w tłumie ubranych. Jako widz przyglądałem się w trakcie seansu pracy i codziennemu życiu tego metafizyczno- tajemniczego artysty, u którego – jak u Kafki czy Zbigniewa Cybulskiego – wszystko jest zbyt późno. Zarówno film, jak i spektakl lokują się poza granicami teatru, kina i literatury, a przede wszystkim świetnie wyrażają alienację współczesnego człowieka (wraz z kafkowsko – kaufmanowskim metafizycznym uśmiechem).

Nie jestem pewien, czy w pełni zrozumiałem, o co w filmie Kaufmana chodzi. Kiedy oglądałem Synekdochę… po raz pierwszy, śmiałem się dość nieśmiało i mało entuzjastycznie. Nie zdziwiłoby mnie jednak, gdyby Kaufman wraz ze swoim bohaterem wręcz umierali w trakcie seansu ze śmiechu.

Wielcy twórcy teatralni i filmowi są czasem skłonni wystawić się na ryzyko porażki, szukając nowych środków wyrazu. Podobnie postępuje bohater Synekdochy… (a może także jej reżyser?), który, dokonując destrukcji teatru (i filmu), zabrał mnie w rejony, o których wcześniej mi się nie śniło. Nurzając się w bezlitosnej dramaturgii własnego „ja”, niesamowicie trafił w punkt i mnie poruszył.

 

 

 

Start typing and press Enter to search