Czy szanujecie film Donnie Darko? Czy zastanawiacie się czasem, co się stało z reżyserem tej kultowej produkcji? Otóż nakręcił nieudane arcydzieło, będące jednym z moich ulubionych filmów.
Bękarty kina – są przeciwieństwem mainstreamowych filmowców. Najlepiej wychodzi im wkurzanie widzów i krytyków, wzbudzanie w nich niepokoju, a czasem najlepiej wychodzą im… porażki. To oni są bohaterami mojego cyklu o podtytule „Napluję na wasze gusta filmowe”.
Czy Richarda Kelly’ego należy postawić w jednym rzędzie z M. Night Shyamalanem (Szósty zmysł), Vincenzo Natalim (Cube) i innymi reżyserami, którzy imponująco zadebiutowali, ale ich późniejsze filmy nie dorównały tej wysoko postawionej poprzeczce?
Richard Kelly wydaje mi się przypadkiem równie osobnym i enigmatycznym, jak jego filmy. Wychował się w niewielkim amerykańskim miasteczku, już w młodości wykazując talenty do malowania i pisania (wiem, brzmi jak mało oryginalny i sztampowy opis dziwaka, który uciekał w świat popkultury. Szanuję jednak takich ludzi, bo sam taki jestem). Początkowo studiował na wydziale sztuki, ale później zdecydował się na studia filmowe (i bardzo dobrze!).
Scenariusz Donnie Darko napisał w kilka tygodni (to swoją drogą ciekawe, bo gdy rozmawiałem z rosyjskim filmowcem Ilją Naishullerem o jego filmie Hardcore Henry, to szczerze przyznał, że jego błąd polegał na tym, że scenariusz napisał na szybko, w dwa miesiące). Dłużej szukał (a jakże!) na niego funduszy. Efekt jest intrygujący i można było przypuszczać, że oto pojawił się ktoś na miarę Tima Burtona z filmem, który można by spokojnie postawić w jednym rzędzie z Edwardem Nożycorękim. Mówi się o tej produkcji, że jest jednym z najoryginalniejszych, najciekawszych i najlepszych filmów w historii kina (zasłużenie!).
Wydawało się, że świat kina stoi przed tym młodym filmowcem otworem. Swój kolejny film Koniec świata (Southland Tales) nakręcił jednak dopiero po pięciu latach. Swoją drogą wciąż nie mogę się nadziwić, że to ekscentryczne guilty pleasure znalazło się w konkursie głównym na festiwalu w Cannes. W tym filmie zadziwia mnie, że z jednej strony widzę w nim ogromne (zbyt duże) ambicje reżysera, który chyba za wcześnie porwał się na poszukiwanie wybitnego kina rozrywkowego, a z drugiej strony dostrzegam w tej produkcji bezpretensjonalne, jajcarskie i osobliwe podejście jego twórcy (albo po prostu mnie nabrał. Co siedzi w głowie tego gościa?!). W trakcie seansu zastanawiałem się, ile w tym trollingu i prowokacji, a także na ile reżyser nad tym panował. W trakcie seansu zadziwiło mnie, że producenci na to wszystko pozwolili i że nie odebrali reżyserowi tego filmu.
Wrażenie robi (przynajmniej na mnie) także obsada Końca świata – Dwayne The Rock Johnson (ten typ jest wręcz stworzony do grania w komediach!), Sean Williams Scott, Sarah Michelle Gellar, Jon Lovitz (mistrzowski epizod!), Amy Poehler, Kevin Smith, Justin Timberlake, Christopher Lambert, Eli Roth i wielu innych.
5 punktów dla reżysera za cytaty i nawiązania do książek Philipa K. Dicka (zwłaszcza do powieści Płyńcie łzy mojej, rzekł policjant, o której rozmawiają również bohaterowie Życia świadomego Richarda Linklatera) i za inspirację filmami Alejandro Jodorowsky’ego czy Davida Lyncha.
Koniec świata to dziwna hybryda, w której można się pogubić. Podejrzewam, że należy do tych filmów, które jedni pokochają, a inni znienawidzą (i tych drugich może być więcej). Polityczna i społeczna satyra spotyka się w nim z kinem SF i głupkowatą komedią. Pytanie, czy ten film faktycznie jest bezpretensjonalny, czy jedynie nie dostrzegłem w nim pretensjonalności pośród tych głupich i nie zawsze udanych dowcipów?
Powtórzę: chcę wierzyć, że to inteligentny trolling i środkowy palec, który reżyser pokazał mało rozgarniętej popcornowej widowni (ale także filmoznawczym snobom), która nie spodziewała się filmu tak długiego (145 minut!), cytatów z Biblii i poważniejszych treści w klimacie: z kogo się śmiejecie?
W tej groteskowej wizji dostaje się wszystkim. Nie jest to zbyt pozytywna wizja ludzkości i współczesnych nam czasów. W Końcu świata skrytykowani zostali zarówno idealistyczni buntownicy, jak i politycy czy ludzie mediów. Owszem, ten film ma swoje wady, ale kiepska filmowa produkcja może być lepsza niż niewiarygodnie skomplikowane dzieła filmowych mistrzów. Ten film jest komedią, którą ze względu na popkulturową formę można łatwo przyswoić, ale nie ma w sobie przesadnie poetyckiego tła (mimo cytatów z Biblii). Odnoszę wrażenie, że jedynym pozytywnym bohaterem w tym filmie jest… śmiech. Bo cóż nam pozostaje, gdy na świecie dzieją się takie, a nie inne rzeczy? Jakże to brzmi aktualnie, prawda?
Kelly w popkulturowy sposób opowiedział w Końcu świata o rzeczach tajemniczych i irracjonalnych. Nie wywołało to we mnie wielkiego śmiechu czy dużego smutku, ale pod koniec tej tragikomicznej i apokaliptycznej opowieści na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
Owszem, w tej produkcji drażnią mnie chaotyczna forma, nie zawsze udane dowcipy i przerost formy nad treścią, ale jako gorzka wizja przyszłości (czy tylko?) i opowieść o ludzkich przywarach ten film jest czymś więcej niż tylko głupią rozrywką. Bardzo szanuję i cieszę się, że Richardzowi Kelly’emu udało się zrealizować ten – być może – jego projekt życia. Czy o każdym wybitnym, i nie tylko, reżyserze można to powiedzieć? Martin Scorsese dopiero niedawno wyreżyserował wreszcie Milczenie, a Terry Gilliam wciąż walczy z wiatrakami przy pracy nad Don Kichotem.
Richard Kelly po Końcu świata zrobił jeszcze nieudany i przeciętny film The Box. Pułapka, zainspirowany opowiadaniem znakomitego pisarza Richarda Mathesona. Kiedy powróci wreszcie do reżyserii? Mam nadzieje, że niedługo i że znów mnie pozytywnie zaskoczy. Może dobrym pomysłem byłby powrót do świata z Donnie Darko? Kultowy reżyser myśli podobnie i marzy my się sequel, który będzie jeszcze poważniejszy i ambitniejszy od pierwszej części. Pytanie tylko, czy uda mu się zrealizować swoją wizję?