Berlinale 2015: otwarcie!

Dobrze jest Was pozdrowić z Berlina. Jesteśmy tutaj od czwartku i musimy się przyznać, że już nie obyło się bez przygód. Kiedy zatrzymaliśmy nasze pozłacane Audi na stacji benzynowej tuż przed granicą, Maciek zorientował się, że nie wziął dokumentów. W ten sposób, biedak zaczął walczyć z systemem i od przekroczenia terytorium Niemiec jest wyjątkowo grzeczny. Nie przeklina, nie spożywa alkoholu w miejscu publicznym i jest wyjątkowo uprzejmy dla lokalnych władz.

Przed południem zalogowaliśmy się w ekskluzywnym hotelu Pegasus w samym centrum miasta. Maciek wskoczył do jacuzzi, Dominik powyciskał na siłowni, a Tomek poszedł zapalić. Wieczorem uderzyliśmy do centrum festiwalowego Berlinale Palast, by łyknąć klimatu czerwonego dywanu. Umówiliśmy się z Nicole Kidman na jutro – damy znać czy było ok.

IMG_3585

Odnosimy dziwne wrażenie, że mieszkańcy Berlina są zbyt poważni. W metrze wieje smuteczkiem i odbywa się jakiś dziwny konkurs na najbardziej ekscentryczną fryzurę. W całym mieście właściwie nie ma Wi-Fi i przez to wykonujemy dużo ekwilibrystycznych figur, by się do Was odezwać. Mamy nadzieję, że sledzicie naszego Twittera i Instagrama?

Późną nocą wracamy do skąpanego w złocie hotelu, w którym ładujemy akumulatory i kreujemy pomysły dzięki trzem blogerskim głowom, które delikatnie pobudzamy smakowitym trunkiem od Jameson Irish Whiskey. Stwierdziliśmy m.in., że wystarczy dopisać korektorem słowo Hollywood do plecaka Maćka marki Reporter, by stać się dziennikarzem poczytnego magazynu filmowego.

Wspominaliśmy, że jesteśmy na festiwalu filmowym? Pierwszym dziełem z kategorii X muzy, z jakim się zmierzyliśmy to film prezentowany na gali otwarcia. Trudno nie uznać tego eventu jako typowy falstart.

IMG_3621

(w Friedrichstadt Palast przed Nobody wants the night)

Jako film otwarcia festiwalu wybrany został najnowszy obraz Isabel Coixet (reżyserka m.in. Elegii) – Nobody wants the nightJuliette Binoche w roli głównej. Taki wybór tylko utwierdza w przekonaniu, że gremia selekcjonujące kandydatów do otwarcia festiwali, stawiają bardziej na sprawdzone nazwiska, niż na rzeczywistą jakość danego dzieła (w tym przypadku bardziej należałoby napisać „dzieła”). Nobody wants the night to przykład najgorszego typu kina arthousowego – takiego, które traktuje widza jak debila. W ocenie twórcy każdy oglądający bezmyślnie przyjmuje co jest mu podane podczas seansu, jako sztukę objawioną. Trochę jakby wziąć nohoryzontową Jauję i umieścić ją w scenerii Zimowego skle…snu.

nobody wants the night

Juliette Binoche, w najgorszej bodaj roli w swojej karierze, gra tu irytująco głupią i pretensjonalną babę, która z nudów postanawia odwiedzić swojego męża szukającego Bieguna Północnego (czy mu się uda, informuje nas kuriozalna plansza na koniec filmu, wywołująca jedynie uśmiech politowania). I tak przez dwie godziny – obserwujemy losy osoby, względem której tak trudno poczuć empatię, jak wobec Władimira Putina. Na dokładkę w połowie filmu dołącza do niej postać brzemiennej Allaki, którą z wielką manierą, na najniższych rejestrach odgrywa nominowana niegdyś do Oscara Rinko Kikuchi. Dodajmy do tego duszka, który proponuje herbatę (jedyny zachowujący jakąkolwiek twarz Gabriel Byrne) i mamy receptę na jeden z najbardziej irytujących filmów ostatnich lat.

Niestety nawet tego potencjału nie jest w stanie Isabel Coixet wykorzystać. Każda chwila irytacji związana z porażającą indolencją aktorów, nie zostaje bowiem z widzem dłużej niż na kilka/kilkanaście sekund. Coixet nie potrafi zaangażować widza nawet tak, żeby wzbudzić swoim filmem negatywnych emocji. Widać bowiem ewidentnie, że reżyserka przechodzi niejako obok filmu. Nie interesuje jej za bardzo historia, którą chce opowiedzieć, co jest największym grzechem każdego twórcy. Sceny w Nobody wants the night, które miałyby widzem wstrząsnąć stara się ratować jedynie pretensjonalną muzyką, jednak nawet tego typu manipulacja jej nie wychodzi. Trochę jak przy okazji niedawnej Teorii wszystkiego – za mało tutaj jakości, by choćby najbardziej fałszywe wyciskanie łez na widza zadziałało.

Ciężko chyba o gorsze rozpoczęcie festiwalu. Jeśli Nobody wants the night dostanie jakieś nagrody na tegorocznym Berlinale, będzie to znak jakości tegorocznego festiwalu.

Start typing and press Enter to search