Niewielu jest w Polsce aktywnych filmowców pochodzących z Dolnego Śląska. Jeszcze mniej jest takich, którzy trzymają wysoki poziom swoich filmów (dowód tutaj). Jest jednak co najmniej jeden, który się wyróżnia – nazywa się Wiesław Saniewski i będzie bohaterem naszego krótkiego filmowego spotkania. Wiesława Saniewskiego i mnie różni praktycznie wszystko, zaczynając od wykształcenia (on matematyk, ja prawnik) na wieku i doświadczeniu życiowym kończąc. Połączyło nas, oczywiście w sensie jedynie metaforycznym, kino. Wiesławowi Saniewskiemu jestem wdzięczny za kino, którym mnie obdarzył już od jakiegoś czasu. W szczególności za jeden film, który w Polsce przeszedł nieco bez echa. Dlaczego jestem mu wdzięczny za Bezmiar sprawiedliwości?
Niestety żaden z profesorów mojej ponoć prestiżowej uczelni (poza bardzo nielicznymi wyjątkami), nie potrafił pokazać mi, że prawo, działanie na nim może być ekscytujące. Saniewski, człowiek po matematyce, zrobił to właśnie tym kapitalnym obrazem. Dowodzi on niezbicie dwóch rzeczy: że mniej znaczy więcej – jak zwykł mawiać mój przyjaciel Dominik Sobolewski – oraz że to właśnie matematyka jest królową nauk, nie zaś ponoć tak bardzo prestiżowe i pociągające prawo. Tylko idealnie skonstruowany, precyzyjny umysł matematyka był w stanie stworzyć bowiem tak ciekawą, jednocześnie wiarygodną i efektowną konstrukcję, jaka powstała w Bezmiarze sprawiedliwości. Film to formalnie wyśmienity, znakomicie zagrany, w kwestii scenariusza niezwykle inteligentnie pomyślany. Dla mnie jednak najważniejsze, że pokazujący tym niektórym niedowiarkom, że prawo może być ciekawe. Szkoda, że pokazujący jedynie przez dwie godziny, ale zawsze coś.
Maciej Stasierski