Nie bez przyczyny używam słowo lekcja. Big Short jest bowiem taką lekcją reguł funkcjonowania ekonomii, jaką nie był żaden z poprzednich filmów dotykających kryzysu ekonomicznego. Tym większym osiągnięciem jest film Adama McKaya, że poza nietypowym wykładem, pozostaje także wyśmienicie skonstruowaną fabułą, która być może powalczy o Oskara za najlepszy film roku. Kto wie…
Styczeń to taki moment, że już o tych oskarowych szansach rozmawiać musimy. Big Short jest mocnym kandydatem do tej nagrody z kilku powodów. Pierwszym jest timing, gdyż film McKaya, jak nas zresztą twórcy informują, wchodzi do kin w momencie, gdy jego temat niejako zaczyna się w Ameryce powtarzać. A jeśli się powtórzy, to prawdopodobnie rozpadnie się światowa gospodarka i być może już się nie pozbiera. Drugim ważnym elementem jest wspomniana tematyka, a może bardziej jej „amerykanocentryzm”. A jakiej nacji filmowców jest najwięcej w Akademii Filmowej? Chyba mówić nie muszę.
Te powody jednak wydają się mniej ważne w kontekście jakości tego filmu, który ociera się o wybitność. Adam McKay okazał się człowiekiem na właściwym miejscu, co zaskakuje nieprawdopodobnie kiedy przypomnieć sobie jakie filmy ten reżyser robił dotychczas. Ułatwię Wam zadanie. Nieszczególnie inteligentne komedie. Tymczasem jeśli Big Short ma coś wspólnego z jego poprzednimi dokonaniami, to tyle, że jest w nim kilka przezabawnych scen. Jednak w przeciwieństwie do Legendy telewizji czy Policji zastępczej, jest to kino przeraźliwie inteligentne, wręcz chwilami zbyt mądre jak na moją prostą głowę osoby, która z ekonomią nie miała nigdy nic wspólnego. Szczęśliwie w tych momentach mojej intelektualnej słabości, McKay także przychodzi z pomocą, a może bardziej korzysta z Margot Robbie (idealne, podkreślam idealne nawiązanie do Wilka z Wall Street), Anthony’ego Bourdaina i Seleny Gomez. To te postaci objaśniają tam kilka podstawowych pojęć, którymi posługują się bohaterowie. Zawsze się obawiam takich wstawek, polegających na łamaniu czwartej ściany. Jednak wygląda na to, że House of Cards pokazało jak z tego tricku korzystać bez narażania widzów na irytację. McKay używa go więc także przy okazji jednej z trzech historii, których jego film dotyka. Mianowicie tej, w której obserwujemy współpracę między Jaredem Vennettem a Markiem Baume. Jared, grany porządnie choć chyba znowu we własnych ciuchach przez Ryana Goslinga, jako pierwszy łamie tę czwartą ścianę, do końca pozostając także cynicznym, ostrym narratorem. Jest to zabieg niezmiernie udany, acz nie nadużywany.
Wszystko to brzmi dobrze, ale na poziomie reżyserskich atrakcji i scenariuszowej zabawy. Pytanie czy udało się z Big Short wycisnąć prawdziwe emocje. W tym miejscu właśnie najmocniej wchodzi genialnie skonstruowany scenariusz i trzy fantastycznie napisane postaci – Bauma (Steve Carell w kolejnej wspaniałej roli dramatycznej), Michaela Burry (kradnący film Christian Bale) i Bena Rickerta (świetny Brad Pitt). To oni właśnie odkryli kryzys rynku nieruchomości i postanowili na tym zarobić. Każdy z innych pobudek, jednak żaden nie robił tego bez głębokiego przekonania, że jest to decyzja nieuchronna. Jak później wpłynęło to na ich życie? Tutaj zostawiam sprawę otwartą, żeby nie psuć Wam zabawy. To dodatkowy udany element filmu – staramy się rozszyfrować, czy któryś z tych bohaterów może być uznany za pozytywnego protagonistę.
Żeby sobie na to pytanie odpowiedzieć, idźcie koniecznie na Big Short – pierwszą wielką premierę sezonu oskarowego 2016.