„Birdman” : Mokry sen każdego kinomana

Birdman_recenzja

Birdman to wygrana na każdym polu. To mokry sen każdego kinomana. To film, który ani razu się nie potyka. Alejandro González Iñárritu przeszedł samego siebie. I prawdopodobnie całą tegoroczną konkurencję. Nie sądziłem bowiem, że Boyhoodowi może coś w tym roku zagrozić. Stało się. W Birdmanie dostajemy wszystko, czego możemy oczekiwać od kina najwyższej próby.

Oba najlepsze filmy aktualnego roku oskarowego (BirdmanBoyhood) łączy, rewolucyjne dla obu filmów, czasowe kontinuum. Podczas, gdy Boyhood skleja (prawdziwe) 12 lat z życia głównych bohaterów w 3-godzinny film, to trwający 2 godziny Birdman jest nakręcony za pomocą JEDNEGO UJĘCIA. Tak, film nie ma ani jednego, widocznego dla ludzkiego, oka cięcia i przeskoku ze sceny do sceny. Tutaj wszędzie musi dojść swoim okiem kamera. I jest to na tyle sklejone z filmem, że podążamy za wszystkim bez jednego mrugnięcia obiektywu. Emmanuel Lubezki (operator) pokazał coś, czego w kinie jeszcze nigdy nie widziałem. Do tego stopnia jestem zachwycony tymi zdjęciami, że po filmie stwierdziłem, że bycie operatorem filmowym jest chyba najlepszą pracą na świecie (zazdroszczę szczególnie Lubezkiemu, Pfisterowi i Van Hoytemie).

Birdman

Chce więcej takich scen w kinie.

Niesamowita jest także synergia muzyki z obrazem. Odnosimy wrażenie że kadry grają tutaj z nutami w szaleńczą wersję teleturnieju Jaka to melodia? (takiej na końskich sterydach i bez całego tego festyniarstwa). Jedna nutka, jedno uderzenie w perkusje powoduje narzucenie tempa gry dla dynamiki obrazu. Przypominacie sobie finałową scenę z Whiplasha? To wyobraźcie sobie, że tutaj jest to rozciągnięte na cały film. Tak, muzyka jest tak dobra.

Sposób w jaki Birdman opowiada się historię upadłego aktora-celebryty i jak dobiera do tego środki jest prawdziwie imponujący. Zwrócenie się ku Michaelowi Keatonowi (czy można było lepiej wybrać?) przypomina ruch jakiego dokonał Darren Aronofsky przy obsadzeniu Mickey’a Rourke’aZapaśniku. Jeden i drugi grał siebie tylko z innym nazwiskiem. Keaton pokazuje, że nie ma rzeczy niemożliwych. To aktorskie wzbicie się w niebo. Całość nie byłaby nigdy tak dobra jakby Iñárritu poprzestał na pierwszym planie, a drugi ustawiłby w cieniu pierwszego. Alejandro podbił stawkę i dorzucił najlepszego od czasów 25. godziny Edwarda Nortona (Ty zdolny cwaniaku, wróciłeś!). Dołożył też rozkładającą mnie ostatnio na łopatki Emmę Stone – wściekły, przeprowadzony niemalże na jednym wydechu, najazd na ojca to najmocniejszy aktorsko kop w jajka przeprowadzony w tym roku przez kobietę.

Ale to i tak wszystko środki do celu, jakim jest próba dotarcia najgłębiej jak się da, w psychikę niespełnionego i zapomnianego artysty. Tragikomedia, na której nie mogłem przestać się śmiać, mając jednak pełną świadomość emocjonalnej zgagi. Dokonać takiego czegoś = kłaniam się. Iñárritu oferuje egzotyczne zmieszanie hiperrealizmu z realizmem magicznym. Za takie łamanie reguł gry przechodzi się do historii.

Birdman jest artystycznym triumfem na każdej płaszczyźnie. Nie zobaczyć tego filmu, to jak przegapić własne urodziny.

 

Sobolewski_9

Start typing and press Enter to search