Od samego początku „Blondynka” Andrew Dominika wzbudzała wiele emocji i kontrowersji ze względu na materiał źródłowy luźno podchodzący do kwestii życia Marilyn Monroe. W 2010 roku rolę ikony kina lat 50. miała zagrać Naomi Watts, jednakże po zaznajomieniu się z wizją Oates i Dominika zrezygnowała z projektu. Cztery lata później współpracę zaproponowano Jessice Chastain, ale po konsultacjach z reżyserem zdecydowała się porzucić produkcję. Po dziewięciu latach od pierwszego castingu twórcom w końcu udało się znaleźć aktorkę, która odważyła się skonfrontować z tym trudnym, nieoczywistym materiałem. Rolę Marilyn Monroe powierzono Kubance Anie de Armas.
Na czym właściwie polegają owe kontrowersje? Film jest adaptacją powieści Joyce Carol Oates, w której postać Normy Jeane (którą znamy przede wszystkim pod pseudonimem Marilyn Monroe) jest jedynie wzorowana na prawdziwej osobie, będąc tym samym wariacją na temat jej życia. Pewne wątki biograficzne zostały całkowicie wymyślone tworząc fikcję literacką. Dla niektórych takie przekształcenie jest niemoralne ze względu na fałszowanie faktów, czy przedstawianie prawdziwej osoby w lustrze fantazji autora. Jednakże jeśli wniesiemy się ponad wąskie ramy rozumienia gatunku biograficznego i odrzucimy zero-jedynkowe przełożenie dzieła literackiego/filmowego na świat rzeczywisty, naszym oczom objawi się rozprawa na temat wagi fikcji w płaszczyźnie realności. Oates korzystając z właściwości języka pokazała nam nową wersję Monroe, a Andrew Dominik za pomocą filmowych środków wyrazu zmaterializował wizję pisarki.
Fabuła „Blondynki” krąży wokół wielu tematów i rozgrywa się na przestrzeni praktycznie całego życia Normy Jeane (oczywiście życia przefiltrowanego przez literacką fikcję Oates). Na początku poznajemy małą dziewczynkę wychowywaną przez samotną matkę. Na ścianie w pokoju dziewczynki wisi zdjęcie prawdopodobnie jej taty (a przynajmniej tak twierdzi matka Normy). Kobieta stworzyła dla córki mit sławnego ojca, który musiał ich porzucić dla utrzymania swojej kariery. Mit ten przez całe jej życie będzie powracał i niejako zdefiniuje myśli i pragnienia Monroe. Każdy kolejny związek będzie ciągłym poszukiwaniem pierwiastka ojcowskiego w osobie mężczyzny. Życie Monroe jawi się jako nieustanna podróż rollercoasterem smutku i goryczy, w której fasada pozornego szczęścia, wykreowanego na potrzeby ludu, pęka pod naporem egzystencjalnej pustki.
Najnowsze dzieło Andrew Dominika imponuje przede wszystkim na trzech płaszczyznach: reżyserii, zdjęć oraz aktorstwie Any de Armas. Reżyser podejmuje niezwykle odważne i ryzykowne decyzje wprowadzając między innymi fragmentaryczność narracji, strumień świadomości, a także wizyjne sekwencje montażowe rodem z kina Terrence’a Malicka. Zestawienie kosmosu z płodem bezpośrednio przywodzi na myśl dokonania twórcy „Drzewa życia”. Dominik nie boi się korzystać również z dobrodziejstw kampowej estetyki ukazując rozmowy bohaterki z dzieckiem będącym w jej łonie, czy porównując akt miłosny do wodospadu Niagara. Drugim olśniewającym aspektem „Blondynki” jest praca kamery Kanadyjczyka Chayse’a Irvina. Zabawa formatami, kolorami oraz światłem doskonale wpisuje się w postmodernistyczny charakter filmu. Podkreśla emocjonalne i fizyczne stany nieświadomości Monroe nadając tym samym imaginatywną aurę. Mocno żałuję, że nie mogliśmy podziwiać tych ujęć na dużym, kinowym ekranie… Trzecim czynnikiem, dzięki którym dzieło Dominika wznosi się wysoko ponad inne produkcje tegorocznego sezonu jest kreacja aktorska Any de Armas. Kubanka dokonała prawdziwej sztuki dosłownie przeistaczając się w Monroe. Widać panowanie nad każdym gestem, grymasem twarzy, czy spojrzeniem. Taka rola zasługuje na najwyższe uznanie i wszelkie możliwe nagrody!
W swej istocie „Blondynka” pozostaje rozprawą o samotności, wyobcowaniu, świecie pozbawionym szczerości. Za wykreowaną maską uśmiechniętej ikony kina skrywa się mała dziewczynka pragnąca doświadczyć zwykłej, ludzkiej czułości. Pewne nieprzepracowane traumy z dzieciństwa sprawiły, iż bohaterka popadła w coraz to głębsze czeluści depresji. Filmowa opowieść o Normie Jeane kończy się nieuniknionym. Jej dusza została uwolniona i wzleciała w eter. A wraz z nią zgasła jedna z najjaśniejszych gwiazd.