Nim jeszcze Paweł Pawlikowski wygrał swojego Oscara za Idę, to Małgorzata Szumowska miała już w rękach Srebrnego Niedźwiedzia za reżyserię za nagrodzone podczas Berlinale Body/Ciało. W świetle tych faktów ośmielę się stwierdzić, że rok 2015 jest najlepszym rokiem w historii promocji polskiego kina. Co prawda Ida wygrała ważniejszą nagrodę, ale to Body/Ciało jest lepszym filmem.
Obawiałem się, że już nigdy nie zobaczę Janusza Gajosa grającego na pierwszym planie w bardzo dobrym filmie. Jakże miło było się zaskoczyć – Body/Ciało to tryumf polskiego kina. Najnowszy film Szumowskiej to manifestacja zasady mniej znaczy więcej. Janusz Gajos jako zamknięty w sobie wdowiec-prokurator to rola na wskroś esencjonalna – Gajos gra przy samej skórze. Nie ma tu żadnych ozdobników – przełożenie formy wyrazu do treści następuje tu w proporcjach 1:1. Tak potrafią tylko najlepsi. Paradoksalnie najtrudniej jest grać najprostsze rzeczy. Gajos jest w tym najlepszy. Towarzyszy mu koncertowo grająca Maja Ostaszewska w roli medium. Wygląda jak obłąkana katechetka i ma psa wielkości swojego mieszkania. Duża w tym zasługa Ostaszewskiej, że z tak pozoru schematycznej roli zrobiła prawdziwy aktorski show. Na tle tych weteranów zjawiskowo wypada Justyna Suwała jako absolutna debiutantka. Wykreowana przez nią postać zaburzonej anorektyczki to mocne uderzenie. Widać to szczególnie podczas sceny terapii wyładowywania swojej złości na ojca poprzez uderzania w materac. Chwyta za gardło. No i nie wolno mi zapomnieć o epizodycznej roli Adama Woronowicza, który wypowiada kolejnego mema w swojej karierze (podpis pod zdjęciem). On chyba sam sobie je pisze.
Nie ma co ukrywać, Szumowska udała się tematycznie w ryzykowne rejony. Mistycyzm, przywoływanie zmarłych, dwumetrowe psy – to niełatwe kwestie do opowiedzenia w kinie. Małgorzata jednak skoncentrowała się, naprężyła reżyserskie muskuły i trzasnęła popisowy film. Odebrałem go jako znakomity mariaż dramatu psychologicznego z czarną komedią. Ten film w swoim intelekcie i subtelności momentami śmieszy jak cholera. Więcej, niektóre sceny wyglądają wręcz jak wyjęte z kultowego (dla mnie) Hi-way’a. Brawa dla reżyserki za połapanie się w tym wszystkim i zaproponowania dobrze wyważonego filmu.
Body/Ciało to prawdziwe kino autorskie. Nie od linijki i nie od cyrkla. Jest tu przestrzeń na niedopowiedzenia i własne didaskalia. Czujemy tu coś więcej, niż tylko widzimy na ekranie. A jak już ktoś potrafi tak skończyć ten film jak Szumowska, to mogę tylko zbić piątkę. Emblematyczne w tym kontekście wydaje się odejście Szumowskiej od podpisywania się pod filmami jako Małgośka Szumowska. Teraz jest Małgorzata Szumowska. Odczytuje to jako artystyczny moment przejścia.
Oglądając nowy film Szumowskiej oglądamy kino na światowym poziomie.