Jako, że już wszystkie znaki na niebie i Ziemi wskazują na to, że jednak doczekamy się kolejnego Bonda z Danielem Craigem, czas na przypomnienie dlaczego kochamy, choć nie zawsze, tego blondyna w roli najbardziej pożądanego agenta Jej Królewskiej Mości. Poukładajmy jego 4 filmy od najgorszego do najlepszego.
4. Spectre
Wielkie nadzieje wiązałem z najświeższą odsłoną przygód 007. Okazało się jednak, że ani Sam Mendes nie poczuł tego bondowskiego materiału tak dobrze jak przy okazji Skyfall, ani Christoph Waltz nie był w stanie wyjść ze swojej tarantinowskiej maniery grania czarnych charakterów. Tym większym rozczarowaniem okazała się właśnie jego rola, bo wcielił się w ikonicznego bohatera serii – Ernsta Stavro Blofelda, szefa organizacji Widmo (Spectre). Parę rzeczy oczywiście w tym filmie zagrało – Craig udowodnił, że jest Bondem wzorcowym, a Ralph Fiennes nieźle zastąpił Judi Dench w roli M. Jednak fabularnie Spectre okazał się filmem zbyt prostym, zbyt oczywistym, z masą niewykorzystanych szans (jak choćby materiał na świetną dziewczynę Bonda, z którego nie udało się wyszyć nic ciekawego) i fatalną końcówką, która w pewnym sensie podsumowała tę sekwencję rozczarowań. I jeszcze ta piosenka…
3. Quantum of Solace
Mark Forster po raz pierwszy przystąpił do filmu serii i niestety nie było to wejście zbyt imponujące. Jak w każdym filmie o przygodach 007, są w Quantum doskonałe elementy – Dench, Olga Kurylenko, Gemma Arterton. Są też rozczarowania, jak choćby wspaniały francuski aktor Mathieu Amalric, który gra bodaj jednego z najbardziej nudnych, niewciągających bondowskich villainów. Nie ma w nim ani przerysowania Jonathana Pryce’a z Jutro nie umiera nigdy, ani szaleństwa w oku Aleca Tevelyana (Sean Bean) z Goldeneye. Jest po prostu najzwyklejszy przestępca, który ani ziębi, ani grzeje. Problem jest też w tym filmie z montażem, który jest na tyle rwany, że w sekwencjach dynamicznych nierzadko można się po prostu mocno przemęczyć. Mimo wszystko lepiej niż w Spectre.
2./1. ex aequo Casino Royale & Skyfall
Mam wielki problem ze wskazaniem lepszego z tych dwóch filmów. Obydwa dostarczają argumentów na swoją korzyść. W Casino są fenomenalne sekwencje pozornie statyczne, ale jednak emocje w nich są wszechogarniające a dynamika powala (ikoniczna już scena gry w pokera). Poza tym jest tutaj Vesper Lynd, w imponującej interpretacji Evy Green – myślę, że absolutnie jedna z najlepszych partnerek agenta 007. W końcu jest też doskonały Mads Mikkelsen jako tajemniczy Le Chiffre – dzięki temu filmowi poznałem talent Duńczyka, który eksploruję od tego czasu regularnie i z wielką satysfakcją. W Skyfall jednak tych wspaniałych rzeczy jest przecież podobnie dużo – najlepsza w historii Bonda kreacja Judi Dench, która w końcu w tej serii miała coś ciekawego do zagrania (scena przesłuchania jest absolutnie genialna). Świetny jest też Javier Bardem jako Silva, villain o farbowanych blond włosach i ze sztuczną szczęką. Jest też ta (!) piosenka, doskonały utwór Adele, który przyniósł serii o Bondzie pierwszego Oscara za piosenkę:
Oczywiście wszystkie te filmy spina swoją ekranową energią Daniel Craig, który z pewną nieśmiałością w Casino Royale wszedł do tej serii i zmienił ją pod siebie, pod swoje umiejętności aktorskie, osobowość i fizyczność. Czy na dobre jej to wyszło? Pewnie będzie można o tym dyskutować jeszcze w przyszłości. Teraz zaś możemy już odliczać dni do najnowszego epizodu najdłuższej filmowej serii świata. Pytanie kto go wyreżyseruje?