Zastanawiam się, dlaczego nowy film Patryka Vegi nie jest zatytułowany „Aborcja”. Jako żywo wydaje mi się, że jest ona tematem dużo bardziej istotnym dla filmu niż botoks i inne sposoby na radzenie się z brzydotą czy starością. Jednak nie mój to cyrk i nie moje małpy, a Patryka, który jak zwykle dostarcza. W negatywnym tego słowa znaczeniu.
Jeśli oglądaliście, a na pewno część z Was oglądała, poprzednie dwa poprzednie Pitbulle Vegi – Nowe porządki i Niebezpieczne kobiety – to Botoks nie powinien być dla Was żadnym zaskoczeniem. Jest to film zrobiony dokładnie spod tej samej sztancy. Nosi znamiona identycznego przestępstwa filmowego, jakim były ostatnie filmy tego mesjasza polskiej kinematografii. Poszukajmy więc na początek różnic:
a) Nie ma Andrzeja Grabowskiego. Nie będzie go też w Pitbullu Pasikowskiego, co mogłoby oznaczać, pół żartem pół serio, koniec filmowej kariery tego aktora. A nie przepraszam, jeszcze będzie w trzeciej odsłonie Listów do M. Ufff….
b) Nie ma Pitbulla w tytule, a co za tym idzie mało w filmie policjantów. Lekarze, farmaceuci, zarządzający koncernem farmaceutycznym („wielki comeback” Grażyny Szapołowskiej) okazali się jednak całkiem „mocnym” zastępstwem.
Reszta pozostała raczej podobna – nieprawdopodobna długość (znowu filmu pod 2 godziny i 20 minut), nieprawdopodobna ilość wątków, nieprawdopodobna indolencja w ich zamykaniu. Niesłychane prowadzenie aktorów, którzy wyłączając może świetną Marietę Żukowską, giną w rękach polskiego Alejandro Gonzaleza Inarritu. Szczególnym przypadkiem jest tutaj Piotr Stramowski, który już jako Majami pokazywał, że z tej mąki chleba nie będzie. Tutaj dostał rolę metroseksualnego Michała, która jak to sam określił jest pierwszą w jego życiu rolą komediową, ale oczywiście z drugim dnem. Przecież wszystko u Patryka Vegi ma właśnie to ważniejsze drugie dno. Jest to reżyser, który ma misję uświadamiania Polaków o patologiach naszego życia. Kontrowersja to słowo, które pada w kontekście jego filmów nadzwyczaj często…szczególnie w wywiadach z samym Vegą, który ewidentnie kocha swoją „sztukę”, czuje jej niesamowitą moc sprawczą i dość ewidentnie poczuł, że naprawdę jest wielki.
Gdyby był specjalistą od PR-u, nie miałbym żadnych wątpliwości sukcesu – sprzedawać to on umie. Niestety produkty, które wystawia na półkę, są okropnie niskiej jakości. Jednak z jakiegoś powodu Polacy wciąż je kupują, szukając naszego odpowiednika guilty pleasure. Pytanie tylko, czy właśnie o to Ci chodzi, Patryku? Przecież Ty chcesz opowiadać ważne rzeczy, a ludzie się śmieją na Twoich „filmach”. Bo jak się tu nie śmiać [SPOILER] z dialogu między Agnieszką Dygant a Sebastianem Fabijańskim, w którym ten drugi pyta i od razu odpowiada na zadane pytanie:
Pamiętasz Gosię, z którą pracowałaś 3 lata temu? To ja!
W tym miejscu stawiam kropkę. Wam radzę postawić w końcu krzyżyk na Patryku V.