Bon Voyage. Grand Tour Miguela Gomesa okazał się moim największym zachwytem podczas tegorocznego Cannes. Film portugalskiego mistrza otrzymał zresztą w pełni zasłużoną nagrodę za najlepszą reżyserię potwierdzając tym samym silną pozycję tamtejszej kinematografii na arenie festiwalowej. Jak wskazuje tytuł, dzieło Gomesa jest podróżą, podczas której odwiedzimy kilka krajów w poszukiwaniu straconego szczęścia. Edward (enigmatyczny Gonçalo Waddington) w przypływie chwili ucieka przed swoją narzeczoną Molly w dniu ich planowanego ślubu. Zdesperowana, niedoszła panna młoda postanawia ruszyć w wyprawę za ukochanym, by zrozumieć jego motywacje i przekonać go do małżeństwa. Tak właśnie rozpoczyna się wielka eskapada po azjatyckich krajach będąca jedynie przyczynkiem do głębszego wgryzienia się w podskórną materię tęsknoty za bliskością z naturą.
Portugalski reżyser od początku utrzymuje obraz w tonie przepełnionym liryzmem, baśniową aurą, a także przyjemnie sączącym się melancholijnym upływem czasu. Gomes na dwie godziny przenosi widza do innego rodzaju odczuwania rzeczywistości, oddech i bicie serca niejako spowalniają dostarczając przyjemnie ożywczego przypływu medytacyjnej energii. Właśnie za taką atmosferę pokochałem slow-cinema, dzięki niej całkowicie zapomniałem o festiwalowym zmęczeniu (które w Cannes mocno daje się we znaki…) i napawałem się pięknem w czystej postaci. Filmowy spacer po azjatyckich dżunglach był niczym rześkie powietrze budzącego się dnia, rosą skapującą na policzek. Tym bardziej cieszę się, że ambitne i powolne kino zostało docenione przez tak mainstreamowe tegoroczne Jury. Grand Tour to najlepszy film jaki widziałem w Cannes, a jego kontemplacyjny klimat zostanie ze mną na długo. Polska premiera w lipcu na festiwalu Nowe Horyzonty.
Na zakończenie tegorocznych canneńskich relacji chciałbym przybliżyć kilka tytułów spoza konkursu głównego, które szczególnie mnie zachwyciły. A było z czego wybierać, bowiem poziom pobocznych sekcji był naprawdę wysoki. Oto 5 filmów, które warto wypatrywać w programach polskich festiwali:
- Flow, reż. Gints Zilbalodis – łotewska animacja pozbawiona dialogów opowiadająca o próbie przetrwania katastrofy ekologicznej przez grupę zagubionych zwierząt. Obraz Zilbalodisa to absolutnie przepiękna, urzekająca bezpretensjonalnością wyprawa wraz z uroczym kotkiem przez zalane tereny (powód powodzi nie jest nam znany) w odnalezieniu bezpiecznego schronienia. Jeden z tych filmów, podczas których można poczuć namacalny kontakt z naturą.
- Wróćcie do siebie, reż. Jonás Trueba – o filmie w filmie w ramach filmu. Autotematyczna zabawa kinem w duchu Erica Rohmera zachwyciła mnie poczuciem humoru, a także sprawnością reżysera w żonglowaniu filmową materią. Mnogość odniesień do historii kina dostarcza dodatkowej radości, a urzekający klimat powoduje uśmiech na twarzy. Jeden z najprzyjemniejszych filmów całego programu. Polska premiera na festiwalu Nowe Horyzonty.
- Viet and Nam, reż. Truong Ming Quy – znakomite slow-cinema, które równie dobrze mogłoby wygrać nowohoryzontowy konkurs. Dzieło składające się z dwóch członów – w pierwszym obserwujemy losy górników w kopalni, drugi zaś przenosi widza do dżungli, w której bohaterowie poszukują utracone szczęście. Obraz wietnamskiego reżysera zaskoczył mnie dojrzałością oraz świetnym panowaniem nad stylem kina kontemplacyjnego. Z zaciekawieniem będę śledził dalsze poczynania Truong Ming Quy’a.
- An Unfinished Film, reż. Lou Ye – najlepszy film o pandemicznej rzeczywistości jaki do tej pory powstał. Utrzymany w konwencji mockumentu, przedstawia losy ekipy filmowej, która przez lockdown zmuszona jest zawiesić plan. Dzięki Lou Ye możemy zobaczyć jak wyglądały początki epidemii w Wuhan i jak chińskie władze zareagowały na rozprzestrzeniający się wirus. Formalnie niezwykle ciekawe kino, które stanowi niejako kapsułę czasu.
- My Sunshine, reż. Hiroshi Okuyama – ciepła, emanująca empatią opowieść o dzieciach trenujących łyżwiarstwo figurowe odwołujące się do stylu mistrza Koreedy, a także Naomi Kawase. Podczas seansu niejednokrotnie zdarzyło mi się otrzeć łzę wzruszenia, a sceny łyżwiarstwa to prawdziwe perły filmowej czułości. Blask światła z wybrzmiewającym w tle Clair de Lune Debussy’ego – tak właśnie wygląda filmowe piękno.
I to by było na tyle jeśli chodzi o nasze recenzje z Cannes. Francjo, do zobaczenia za rok!